Cztery córki miał tata, stary młynarz ze Zgierza. Każda piękna, bogata, każda chciała żołnierza. Idą córki do taty, każda wiedzie żołnierza. Ze zdziwienia oniemiał stary młynarz ze Zgierza. Lotnik, ułan, marynarz, no i saper, to heca! Jak się wnuczki posypią, będzie z młyna forteca, czyli … Dzień Pozytywnie Zakręconych

Piątek, 17 sierpnia – Dzień Pozytywnie Zakręconych

 

Dzień Pozytywnie Zakręconych

Pozytywnie zakręcony człowiek to taki, który ma bzika na punkcie swojej pasji, miewa zwariowane pomysły, jest urodzonym optymistą z poczuciem humoru , a w jego towarzystwie zawsze jest wesoło i ciekawie. Poprzez swoje zakręcone zamiłowania, budzi sympatię i pozytywny oddźwięk w społeczeństwie.

Casami pasjonaci są naszymi sąsiadami. Spotykamy ich codziennie w sklepie, na ulicy. Słyszymy przez ścianę, przez płot widzimy ich na działce. Ale mało kto wie, czym (z największą przyjemnością) wypełniają swój wolny czas.

Jednym z nich jest Michał Łunkiewicz, pasjonat z Gdyni, który miniatury pojazdów z okresu pierwszej i drugiej wojny światowej tworzy nie w oparciu o instrukcje, a o zdjęcia zamieszczone w różnych książkach. Co ciekawe, większość swoich modeli zbudował wyłącznie z elementów stworzonych przez niego od podstaw, z rzeczy, które na co dzień wyrzucamy do śmieci. Swój pierwszy model zrobił na podstawie książki Adama Słodowego, który w swoim programie „Zrób to sam” (emitowanym w latach 60.) – robił coś z niczego.

Pierwszym modelem redukcyjnym wykonanym przez Michała był włoski pojazd pancerny. Opakowania po płytach kompaktowych, kasetach magnetofonowych czy pojemniki po jogurtach – to tylko niektóre z przedmiotów zyskujących drugie życie. Wśród nich są również torebki po herbacie będące osłonami tłumików oraz kocie wąsy pełniące w czołgach rolę anten. Niektóre pojazdy składają się z elementów gotowych, jednak i w nich modelarz dokonuje modyfikacji, podobnie jak w narzędziach, którymi pracuje.

W kolekcji nie brakuje jednak modeli wykonanych od podstaw.

Jan Ekiel jest ostatnim młynarzem ze Zgierza. Jest ostatnim zgierskim młynarzem, który pracował na tak zwanym młynie wiatrakowym. Przejął ten fach po swoim ojcu i dziadku. W zgierskim młynie spędził blisko 30 lat. Teraz jest na zasłużonej emeryturze, ale cały czas nie może żyć bez pracy.

W swojej altance zrobił już kilkanaście miniaturowych młynów, napędzanych ślinikami od wycieraczek samochodowych. Wiele z nich trafiło do szkół czy domów kultury. Więcej  (TUTAJ)

Skąd wzięła się miłość do młyna? Posłuchajcie pięknej opowieści pana Jana w reportażu Piotra Krysztofiaka  (TUTAJ)

 

Wirginia Szmyt (1938) – DJ Wika – to najbardziej roztańczona seniorka w Polsce. Z wykształcenia pedagog, całe życie zawodowe pracowała z dziećmi niepełnosprawnymi i trudną młodzieżą. Po przejściu na emeryturę aktywnie włączyła się w działalność na rzecz seniorów w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Jest matką i babcią, pisała wiersze i teksty satyryczne. Jest najstarszą didżejką w Polsce, a może i na świecie. Łamie stereotypy dotyczące wizerunku polskiego seniora.

Dj Wika, prowadzi szereg działań na rzecz seniorów, m.in. występuje w radio i telewizji propagując aktywność seniorów, współorganizuje parady dla seniorów, prowadzi stałe dyskoteki międzypokoleniowe w Warszawie oraz współorganizuje wycieczki dla seniorów. W 2014 roku została twarzą telewizji Eska TV.

W jednym z wywiadów przyznała, że “promuje szacunek do przemijania”. Zapytana, skąd w niej tyle energii i chęci do życia, odpowiedziała:

„To wszystko wynika z miłości do życia. Wielu seniorów pyta “z czego tu się cieszyć”? Ja uważam, że trzeba na życie spojrzeć w tym wieku inaczej. Mam dorosłe i samodzielne dzieci, wnuki i teraz mam czas zajmować się tylko i wyłącznie sobą, nie zaniedbując przy tym nikogo bliskiego. To jest jeden z piękniejszych okresów mojego życia. Naprawdę. Mogę teraz poświęcić cały swój czas poświęcić swojej pasji. Dbając przy tym o swoją kondycję psychofizyczną.

Jak przeszłam na emeryturę, nie wiedziałam, że będę didżejem. Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam, że brakuje seniora w życiu publicznym. Brakowało mi starości w życiu publicznym. Ja się zbuntowałam, bo tylko same młode i piękne. Świat się nie składa z młodych i pięknych. Świat się składa z młodych, starych, niepełnosprawnych, brzydkich, ładnych. Wszyscy są ludźmi. Chcą żyć, być szczęśliwi. I wszyscy powinni być szanowani. I tego mi brakowało. Starość u nas była niezauważalna. Stary, znaczy może w oknie siedzieć, jak pelargonia, jak doniczka. Na przekór wszystkim będę tak długo żyła i robiła to, co lubię, czy się komuś podoba, czy nie. To jest moje życie, nie sąsiada i mnie nie obchodzi, co o mnie mówią. Ja się nie muszę wszystkim podobać. Ja się podobam sobie! wszystkiego w życiu uczę się sama. Zawsze powtarzam, że ludzie powinni stawiać na swoją samodzielność. To już nie są te czasy, kiedy możemy się na kimś oprzeć. To są czasy walki. To są czasy, że trzeba być silnym samemu i na siebie liczyć. Najpierw zaczęłam grać na odtwarzaczach i kasetach, a potem, jak zaczęłam grać w pubie, to poznałam młodych didżeji, którzy powiedzieli mi, że trzeba poznać komputer. No to musiałam opanować komputer. Potem kolejnym krokiem do grania w pubie było kupno miksera, bo nie mogłam nosić pod pachą odtwarzacza. I tak powoli uczyłam się. Oni mi pokazali, jak się miksuje, jak się wszystko robi. A z komputerem była taka historia. Kupiłam sobie książkę-poradnik „ABC do opanowania internetu” i sama nauczyłam się, bo jak poprosiłam wnuków, żeby mi wyjaśnili, to usłyszałam odpowiedź: „ Babciu, tu, tu i tu i jest OK”. No i nic mi nie wyszło z tego szybkiego „tu-tu”. Dlatego kupiłam książkę i doszłam do wniosku, że jeśli sześcioletnie dziecko się mogło nauczyć obsługiwać komputer, to baba się nie nauczy? Bez przesady.

Muzyka jest jak dobry seks: pozwala odpłynąć, wejść w trans. Gdy gram, nie myślę o tym, że pochowałam męża, że jestem sama, że mam tyle lat, ile mam. Wszyscy myślą, że na starość trzeba zajmować się wnukami, a ja pokazałam, że po siedemdziesiątce można realizować własne marzenia. Nie ukrywam wieku, nie muszę iść się naciągnąć, żeby czuć się atrakcyjnie”.

W jej kolekcji tysięcy płyt, obok hitów z lat 70., można znaleźć electro i house. Dzięki muzyce 20 lat temu narodziła się na nowo. Gra w hipsterskich klubach, na międzypokoleniowych potańcówkach i na dansingach dla seniorów. Koncertuje nie tylko w Polsce, coraz częściej pojawiają się propozycje z zagranicy (Moskwa). Ale najbardziej dumna jest z tego, że promuje emerytów.

W 2016 roku ukazała się książka o jej życiu – „DJ Wika: jest moc!”.

 

Jeszcze jednym z ludzi pozytywnie zakręconych, do wczoraj rano, był „Chudotwórca” – Konrad Gaca.
Marzył o tym, żeby leczenie otyłości było refundowane przez NFZ. „Otyłość jest obciążająca i wycofująca, niszczy, wypala” – mówił.

Był twórcą autorskiego programu, który pomagał ludziom gubić kilogramy i odzyskiwać zdrowie.

 

 

Kiedy po latach piłka nożna była już za nim, otworzył własny klub fitness. Zainspirowało go własne ciało. Robił masę mięśniową, dochodząc nawet do 130 kilogramów wagi. Trafił nawet do Księgi rekordów Guinnessa jako największe ramię w Polsce. Próbował też na sobie redukcji wagi. Media w Lublinie sporo o tym pisały i w ten sposób trafił do niego człowiek z dużą nadwagą. Prosił, żeby mu pomóc w odchudzaniu. To było coś nowego. Ten człowiek go zainspirował. Miał pierwsze problemy zdrowotne, nadciśnienie. Zrzucił 50 kilo. To były lata 90.

Zaczął wtedy zachłannie zgłębiać  wiedzę. Czerpać od dobrych trenerów, m.in. od trenera kadry narodowej Pawła Filleborna, poznawać tajniki medycyny. Czytał wszelkie dostępne wówczas gazety i książki, a był to rok 2000. Potem zdobył certyfikaty żywieniowe, ale najwięcej chyba zawdzięczał swojej intuicji. Potrafił przełożyć tę wiedzę na normalnego człowieka. Dosłownie.Wtedy nagle pojawił się u niego pomysł założenia Centrum Odchudzania. Wszyscy mówili mu, że zachowuje się jak nawiedzony, a on po prostu miał swoją wizję i doskonale wiedział, jak ją zrealizować. Otworzył je ze swoim wspólnikiem i przyjacielem Marcinem Gogłozą. Marcin od początku wierzył w jego wizje.  Na otwarcie przyjechały też gwiazdy: Jacek Borkowski z córką Karoliną, Mandaryna, Andrzej Supron, Mariusz Pudzianowski. Mieli tylko dwie bieżnie, z których jedna się ciągle psuła i może ze trzy rowerki. Jego nowe pomysły bardzo często pojawiały się w snach.

Już wtedy odchudzał ludzi według swojego autorskiego programu Gaca System, ale wyglądało to inaczej niż obecnie. Przez pierwsze sześć lat robił to sam. Od poniedziałku do soboty, po 80-90 pacjentów na konsultacjach dziennie. Szybko zaczęli się do niego zgłaszać ludzie z innych województw. Sam nie wiedział, jak dawał radę. Później pięciu najlepszych pracowników przeszkolił tak, by sami mogli zostać jego „ekspertami”. To była dla niego bardzo ciężka decyzja. Traktował system jako swoje dziecko i dlatego wybirał tylko solidnych, najbardziej zaufanych i zaangażowanych ludzi.

Miał poczucie misji. Przeżywał sytuacje każdego pacjenta. Na sto osób ze świetnymi wynikami pojawia się jedna, która ma problem, i to potrafiło wyssać z niego całą energię. Myślał, analizował, choć czasami nie miał na to żadnego wpływu.

Otyłość nigdy nie była dla niego powodem do żartów czy śmiechu. Nigdy też nie twierdził, że fałdki na brzuchu są seksowne. Oczywiście, to nie znaczy, że osoby otyłe nie powinny o siebie dbać czy też, że mają się krępować swojej otyłości. Po prostu uświadamiał, że otyłość to choroba i trzeba do niej poważnie podejść. I że można sobie z nią poradzić.

Był trenerem gwiazd. Kilku rodzimych celebrytów zaufało trenerowi, a efekty ich metamorfoz zachwycały nas wszystkich.

 

 

 

Darmo pomagał ludziom w ciężkiej sytuacji. W swojej książce „Moje odchudzanie” jest historia pani Joanny Obajtek, która przyjechała do niego na wózku inwalidzkim. Powiedziała, że pewnie nie będzie jej stać na jego pomoc. „Największą zapłatą będzie dla mnie, jak pani wstanie z tego wózka”, powiedział. I wstała…

Jego marzeniem było, że leczenie z otyłości będzie refundowane przez NFZ. Czuł ogromną radość, gdy mógł pomóc komuś, kogo na to nie było stać. Jako prezes Stowarzyszenia Walki z Otyłością starał się to robić. Od Asi nie wziął pieniędzy i zawsze już tak miało być… Miesięcznie miał około stu takich osób. Ale robił to rozważnie, bo odpowiadał nie tylko za swoją rodzinę i całą firmę, ale i za 80 osób, które u niego pracowały.

A jak zmotywować do odchudzania kogoś, kto chciałby się odchudzać, a z drugiej strony kocha jeść?  Opierał się na swojej intuicji.  Pacjenci zakładali zamknięte grupy na Facebooku i się wzajemnie nakręcali! Gacki na topie, Gackowicze, Gacomaniaki, Pozytywni w Gacowaniu… Odmieniali jego nazwisko na wszelkie możliwe sposoby.

Taki był Konrad Gaca. Jedynym w Polsce specjalistą żywieniowym CNS (Certified Nutrition Specialist) oraz konsultantem żywieniowym CNC (Certified Nutrition Consultant) amerykańskiej Federacji Propta. Prezesem Stowarzyszenia Walki z Otyłością. Twórcą autorskiego programu Gaca System, który obejmuje zbilansowaną dietę i ćwiczenia. Jego pacjenci zrzucili ponad 200 ton. W sumie, przez 10 lat, odchudził ponad 20 tys. Polaków. Prowadził wykłady motywacyjne o odchudzaniu. Jesienią chciał ruszyć z nimi po całej Polsce, pojechać do Wiednia, gdzie jego pacjenci zawiązali Stowarzyszenie Mądrego Odchudzania.

Tyle planów, tyle pozytywnego zakręcenia na sprawy zdrowia innych… Zmarł w nocy z 15 na 16 sierpnia. Miał 42 lata.

 

 

 

Źródło:       https://senior24h.pl;   https://www.gala.pl;   https://pl.sputniknews.com;   http://gdansk.tvp.pl;   http://gdansk.tvp.pl;   https://staremelodie.pl;   https://www.radiolodz.pl;   http://weekend.gazeta.pl;

Dodaj komentarz