Wpis dzisiejszy stanowi kontynuację mojej podróży sentymentalnej po Łodzi czasów PRL-u.
Obładowane zakupami, obowiązkowo zaliczałyśmy najlepsze lody świata w cukierni pani Granowskiej. Starsi łodzianie (i nie tylko łodzianie) pamiętają na pewno jeszcze ich smak – smak najlepszych lodów w mieście.
Z cukiernią i jej wyrobami związana jest ciekawa historia jej właścicieli. Swoimi początkami sięga końca XIX-go wieku.
Dybalscy to jedna z najsłodszych rodzin w regionie łódzkim. Cukiernikiem był senior rodu Eugeniusz Dybalski. W jego ślady poszli dwaj synowie: Wojciech i Sławomir. Z cukierniczej tradycji wyłamał się tylko najmłodszy Maciej, który został kaletnikiem. – Jesteśmy cukiernikami od trzech pokoleń – mówi Robert Dybalski, syn Wojciecha i wnuk Eugeniusza. Do niego należy dziś w Łodzi sieć znanych cukierni, i to on opowiada historię swojego rodu
„Wszystko zaczęło się od dziadka Eugeniusza Dybalskiego. Urodził się w 1912 roku. Pochodził z Warszawy. W stolicy prowadził hurtownię artykułów spożywczych. W 1935 roku poślubił Halinę Plewicką. Z tego związku urodziło się trzech synów: Sławomir, Wojciech i Maciej Dybalscy. Po wojnie, tak jak wielu warszawiaków, los rzucił Eugeniusza Dybalskiego do Łodzi, gdzie przy ulicy Wschodniej otworzył drugą hurtownię spożywczą (pierwsza nadal znajdowała się w Warszawie). Tutaj zaczął współpracować ze znaną od 1946 roku cukiernią, której właścicielami była Maria Granowska z mężem. Cukiernia mieściła się w centrum Łodzi, przy Piotrkowskiej 56. Istniała ona do 1949 r., kiedy to władze miejskie nakazały jej zamknięcie. W podwórku pod tym numerem funkcjonowała jednak bez przerwy pracownia cukiernicza. Gdy w roku 1954 Granowscy otrzymali z urzędu lokal przy ulicy Narutowicza, Eugeniusz Dybalski był już ich wspólnikiem. Nowy lokal właściciele przeznaczyli na sklep, zaś pracownia została na Piotrkowskiej.
W 1948 roku umarł mąż Marii Granowskiej, a pięć lat później żona Eugeniusza Dybalskiego, Halina.
W 1955 roku Eugeniusz Dybalski i Maria Granowska stanęli na ślubnym kobiercu. Odtąd razem prowadzili cukiernię.
Granowska produkowała lody według starych, oryginalnych receptur, w których liczyła się przede wszystkim jakość. Stąd zapewne to powodzenie, którym cieszyły się jej wyroby. Po lody ustawiały się zawsze długie kolejki. Bywało, że liczyły po sto – sto pięćdziesiąt osób. Ale te kolejki były same w sobie fenomenem, bo nie stało się w nich, lecz szło. Niespiesznie, ale równym krokiem, bo sprzedaż była zorganizowana po mistrzowsku. Najpierw kładło się na blat drobne, później dostawało się numerek z cyferką, za ile kulek się zapłaciło, a jeszcze później przechodziło się przed rzędem kubełków z lodami pokazując palcem wybrane smaki.
Lata PRL-u dla prywatnych przedsiębiorców były trudnym czasem. Prywatna inicjatywa nie podobała się ówczesnym władzom. Przychodziły kontrole, dawały tzw. domiary. Byli trzy razy licytowani. Raz zapłacili. Władze utrudniały Granowskiej działalność, zmuszając ją do ciągłych zmian adresów firmy. Wedle uznania ówczesnych władz, gromadziła zbyt dużą klientelę, co powodowało duże zagrożenie dla państwowych lokali.
Maria Granowska nie wytrzymała presji PRL-owskich władz, i w końcu zdecydowała się wyjechać do Kanady.
Eugeniusz Dybalski pozostał w Łodzi. Jeszcze jakiś czas prowadził cukiernię „Katarzynka” przy ul. Narutowicza. W 1965 roku lokal przestał istnieć, a sprzedaż produktów cukierniczych wróciła, ale już na podwórko przy Piotrkowskiej 56.
Taki stan rzeczy utrzymał się do 1970 roku, kiedy to ostatecznie zrezygnował z tej działalności.
W latach 1971-1973 przez trzy kolejne sezony (czerwiec-sierpień) Eugeniusz Dybalski prowadził jeszcze kawiarnię „Plażowa” i lodziarnię przy Promenadzie w Międzyzdrojach. Był znakomitym fachowcem, choć tego fachu nauczył się sam. Zmarł w roku 1980.
Synowie Eugeniusza – Wojciech i Sławomir podjęli się kontynuowania cukierniczych tradycji Dybalskich. Wojciech , który doświadczenie cukiernicze zdobywał jeszcze w pracowni Marii Granowskiej, przez trzy lata miał cukiernię w Szczecinie, w centrum miasta, przy ulicy Bogusława 52. Po trzech latach zdecydował się wrócić do Łodzi, by przejąć dzieło ojca.
Zakład na Pomorzu przejął jego brat Sławomir. Wcześniej miał cukiernie w Łodzi i Sieradzu. Dziś prowadzi zakład cukierniczy w Warszawie.
Tak więc tradycje cukiernicze rodu Dybalskich w Łodzi, kontynuuje rodzina Wojciecha. Wojciech Dybalski założył tu wytwórnię słonych paluszków. Dziś produkuje ciastka oraz pierniki. W prowadzeniu jednego z zakładów pomaga mu ostatni, najmłodszy z braci – Maciej Dybalski. Z wykształcenia jest on kaletnikiem, co w cukierniczym rodzie jest faktem nie lada zdumiewającym.
Wojciech ma dwoje dzieci: Roberta i Beatę. Ku radości ojca, Robert został cukiernikiem. Jego cukiernie specjalizują się w tradycyjnych ciastach drożdżowych, pączkach oraz ciastach z bitą śmietaną.
– Lody gotujemy według starych receptur Marii Granowskiej, bez żadnych konserwantów – twierdzi Robert Dybalski”
Jako ciekawostkę podam fakt, że rodzina Dybalskich jest również związana z inną znaną cukierniczą rodziną, tyle że pochodzącą ze stolicy.
Halina, ta pierwsza żona Eugeniusza Dybalskiego, była siostrą Edmunda Plewickiego. Plewicki razem z kolegą, który nazywał się Kozieł, zaraz po wyzwoleniu (1945 rok) otworzyli w Warszawie wytwórnię lodów. Mieściła się przy ul. Puławskiej, gdzie znajdował się popularny warszawski bazar. Lody sprzedawano z pomalowanej na zielono budki. Warszawianie polubili ich smak i zawsze przed budką ustawiały się kolejki. Tak zaczęła się historia firmy „Zielona Budka”. W latach pięćdziesiątych budka przeniosła się na plac Unii Lubelskiej, a pan Kozieł przestał być wspólnikiem Plewickiego.
W 1978 roku „Zieloną Budkę” kupił syn znanego wrocławskiego cukiernika, Zbigniew Grycan.
***
Poszukując materiałów, cały czas byłam bardzo ciekawa, jak też potoczyło się życie pani Marii Granowskiej w Kanadzie. Oto co ustaliłam:
ADRES – 175 Roncesvalles Avenue
Toronto, ON M6R 2L3
Kanada
Piekarnia Granowskiej otworzyła podwoje w lokalu przy skrzyżowaniu ulic Roncesvalles i Fern w czwartek, 13 czerwca 1972 roku. Nazwano ją rodzinną piekarnią duetu Elizabeth i Maria (później Elizabeth i jej córka Kathy Klodas).
Miejsce to było bardzo dobrym punktem, z uwagi na dość duże skupisko Polonii. Przez wiele lat wytężonej pracy, firma przynosiła rodzinie zadowalające zyski i uznanie w tutejszej społeczności.
Granowska’s, A Polish Bakeryand Coffe Schop in Roncesvalles Street Toronto (2010) by Gustavo Thomas
Nawet po śmierci Marii Granowskiej – „Granowska’s Bakery” ma się bardzo dobrze, zarządzana przez córkę Elżbietę i wnuczkę Kathy.
Duże patio w lokalu, lada chłodnicza z lodami robionymi według receptury przywiezionej z Polski, gabloty z kanapkami. Niezmierna różnorodność wypieków: pączki (z nadzieniem śliwkowym, malinowym, budyniowym, różanym), chrust, rurki z kremem, serniki, makowce, szarlotki oraz tradycyjny polski chleb żytni. W menu zupy, pierogi z różnym nadzieniem, quiche z sałatą. Do odwiedzania zachęca pokaźnych rozmiarów półka polskich czasopism i magazynów.
Przygotowywanie wypieków w piekarni Granowska’s (zdjęcia z konta Picasa)
Granowska’s oferuje także potrawy z innych regionów świata, w tym gelato w okresie letnim i panini przez cały rok.
W roku 2002 gości Papieża Jana Pawła II, podejmując go pączkami i babeczkami rumowymi.
Następne lata nie są już tak dobre. Większość polskiej klienteli opuszcza Roncesvalles. Ciasta i desery cieszą się coraz mniejszą popularnością. W obliczu rosnących kosztów wysokiej jakości składników używanych do produkcji, działalność zaczyna być coraz mniej opłacalna.
Elżbieta postanawia przejść na emeryturę, a córka Kathy chce uszanować jej życzenie. Kathy uważa również, że lepiej być pamiętanym będąc na szczycie niż kurczowo trzymać się upadającego interesu.
Po 39 latach, dnia 31 grudnia 2011 roku działalność zostaje zamknięta a budynek w którym mieściła się piekarnia, sprzedany.
I tak prawdziwa ikona Roncesvalles, mająca świetlane początki w polskiej rzeczywistości, przestaje istnieć.
Aby upamiętnić całą tę historię, Kathy Klodas napisała książkę kucharską rodziny Klodas i bardzo poważnie rozważa rozpalenie płomienia Granowskiej w Internecie.
OBECNIE – Tu była przedtem słynna kawiarnia Granowska’s Foto: Małgorzata P. Bonikowska
Poszukując informacji o losach Marii Granowskiej, widzę, że odegrała ona małą, ale ważną rolę w życiu Polaków nie tylko w kraju, ale i poza granicami. Zwłaszcza na obczyźnie polskie jedzenie było zawsze najważniejszym związkiem kulturowym. Dla wielu Polaków i ludzi z polskim pochodzeniem, zamknięcie firmy Granowska’s oznacza, że część tego, co pozwalało im poczuć polskość w Kanadzie, już nie istnieje.
Jeśli o mnie chodzi, to dorastałam w kulcie lodów Granowskiej i zawsze będę mile wspominać tamte lata i tamte niezapomniane smaki. Smaki lodów z nie do końca utartymi kawałeczkami owoców i drobinkami lodu. Mimo, że pani Marii chyba nigdy nie widziałam, a jedyną osobą która mogłaby mi coś na ten temat powiedzieć, była moja mama ( ale ona już nie żyje), to z uwagi na moje wspomnienia, darzę ją ogromnym sentymentem.
W poście wykorzystałam informacje i zdjęcia z artykułów:
- Znane rody województwa łódzkiego. Od trzech pokoleń… Dziennik Łódzki
- wojciechdybalski.pl
- Jake Marchel „granowskas-my overdue farewell”
- Mary Luz Mejia, z „Toronto Life”
- Mimi’s Cake Tour blogspot -Granowska’s [RIP]
Prawdopodobnie zdziwi Was moja muzyczna ilustracja, ale zamieściłam ją nie bez kozery.
Nigdy nie słyszałam połączenia disco-polo z operą. Nigdy również nie spotkałam się z twórczością Pani Aldony. Muszę jednak przyznać, że znaleziona w Internecie piosenka zrobiła na mnie wrażenie. Wykonanie troszkę pretensjonalne, manieryczne, ale tekst przywołuje wspomnienia i wzrusza…
Być może pani Orłowska (urodzona w 1948 roku), nigdy nie zawitała do cukierni pani Granowskiej.
Być może pani Granowska nigdy nie słyszała śpiewu pani Orłowskiej.
Niewątpliwie obie te panie łączy jedno – miłość do ojczystego kraju i miasta swej młodości. Obydwie promowały ojczyznę na emigracji tak, jak umiały najlepiej. Jedna – polską piosenką, druga – polskimi tradycyjnymi wypiekami. Chapeau bas!