Dzień Matki inaczej, czyli … matki toksyczne

Niedziela, 26 maja 2024

 

Dzień Matki to święto którego początki  sięgają czasów starożytnych Greków i Rzymian, kiedy to wartość kobiet oceniano niemal wyłącznie przez pryzmat ich płodności. Upamiętnia starą jak świat instytucję macierzyństwa. Niemały wpływ na postrzeganie macierzyństwa w naszej ojczyźnie miał rozbudowany kult maryjny – najstarsza zachowana pieśń religijna, Bogurodzica, pełniła nawet rolę polskiego hymnu narodowego. Odtąd kobieta, niezależnie od jej statusu społecznego, zostając matką, zyskiwała powszechny szacunek.

Jan A. P. Kaczmarek – The Wind.mp3

Jadwiga Kaliska, polska królowa, żona Władysława Łokietka, cieszyła się takim zaufaniem męża, że praktycznie sprawowała rządy w jego imieniu. Późniejsze osiągnięcia syna, króla Kazimierza Wielkiego, zawdzięczamy zatem po części także i matce.

Najsłynniejszą matką doby jagiellońskiej jest Elżbieta Rakuszanka, żona Kazimierza Jagiellończyka, która wydała na świat aż trzynaścioro dzieci. Była nazywana matką królów, bo czterej jej synowie: Władysława, Jana Olbrachta, Aleksandra i Zygmunta, zostali królami. Natomiast dzięki mariażom jej córek, w aranżowaniu których królowa miała ogromny udział, dom Jagiellonów został spowinowacony z największymi dynastiami ówczesnej Europy. Choć nie zajmowała się bezpośrednio wychowaniem swoich synów, to kiedy miała miała zostać babcią, spisała traktat w języku łacińskim, „O wychowaniu królewskiego dziecka”. Zawarła w nim porady dotyczące wychowywania następcy tronu.

W Rzeczypospolitej szlacheckiej właśnie na szlachciankach spoczywał główny ciężar wychowania dzieci, w tym także synów. Więzi między matką i synami były wręcz nierozerwalne i trwały przez całe życie. Przykładem jest Jan Sobieski i jego relacje z matką – Zofią Teofilą z Daniłowiczów. Zaszczepiła swoim dzieciom, zwłaszcza synom (Markowi i Janowi), kult ich słynnego pradziadka hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Wychowywała ich obu na patriotów, zaszczepiając im umiłowanie ojczyzny i szacunek dla bohaterów narodowych. Jak się później okazało, osiągnięcia Jana miały przewyższyć dokonania jej wielkiego dziada, hetmana Żółkiewskiego. 

W dobie oświecenia propagowano ideał matki wychowującej mądrych i światłych obywateli Rzeczypospolitej (niezależnie od ich płci), bowiem właśnie wówczas zaczął się proces emancypacji kobiet, a wiele Polek, chociaż formalnie nie miało praw wyborczych, brało się za politykę. Także ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski otaczał się gronem doradców w spódnicach, ceniąc sobie opinie inteligentnych dam. Takie podejście do płci pięknej zawdzięczał niewątpliwie swojej matce Konstancji z Czartoryskich Poniatowskiej, kobiecie niebywale inteligentnej i niezależnej.

W czasach zaborów to właśnie matki przekazywały kolejnym pokoleniom nie tylko znajomość polskiego języka, ale także historię zniewolonej ojczyzny oraz polskie tradycje i obyczaje. Przykładem takiej matki-Polki, wychowującej dzieci w duchu patriotycznym, była niewątpliwie Maria z Billewiczów Piłsudska, matka Józefa Piłsudskiego, człowieka, któremu dane było odegrać kluczową rolę w tworzeniu porozbiorowej Polski. Była dowodem na to, iż termin matka-Polka,nie był jedynie pustym frazesem, że istniały kobiety, które uważały, iż najważniejszym elementem wychowania małych Polaków jest zaszczepienie im miłości ojczyzny.

Kolejną wielką próbę polskie matki przeszły w czasach II wojny światowej, kiedy naród polski był świadomie eksterminowany przez okupanta, a potem w czasach stalinowskich. Większość Polaków, którym przedstawiano w szkołach zafałszowany obraz dziejów ojczyzny, poznawała prawdę właśnie od swoich mam. To na nich ciążyła odpowiedzialność przechowania prawdziwej historii mężów, ojców, braci, krewnych, ginących pod reżimem okupanta hitlerowskiego, potem sowieckiego (pamiętajmy, że po II wojnie światowej powstało państwo zależne – które w roku 1952 nazwano Polską Rzecząpospolitą Ludową, na którego terytorium Sowieci pozostali aż do 1993).

W okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej równouprawnienie było celem i zadaniem państwa. Kobiety zachęcano do aktywności zawodowej a dla dzieci organizowano placówki opiekuńcze. Ale ich awans zawodowy był bardzo utrudniany, a zarobki za taką samą pracę, jaką wykonywali mężczyźni, znacznie niższe. W tym sensie była to emancypacja bardziej pozorowana niż rzeczywista, która rozczarowała i frustrowała wiele kobiet. Ich pozycja na rynku pracy uwarunkowana była aktualną polityką oraz decyzjami mężów i kierowników, będących często obrońcami starego porządku płci. Mimo przemian pozycji kobiet, jakie zaszły w okresie Polski Ludowej, pozostawały one dalej „słabszą płcią”, gdyż w kraju wciąż funkcjonował system patriarchalny i nawet najbardziej postępowe ustawy przegrywały w konfrontacji z umysłami pełnymi uprzedzeń i dawnych schematów.

A jak bardzo musiały być zestresowane kobiety-matki, gdy w latach 80. często dosłownie nie było co do garnka włożyć. Jeszcze w 1976 roku padł cukier. W tych ciężkich czasach każdy obywatel otrzymywał raz w miesiącu „bon towarowy”, upoważniający do zakupu 2 kilogramów cukru, – mięsa – 2,5 kg (pracownicy umysłowi) oraz 4 kg – pracownicy fizyczni i dzieci, – pół litra wódki lub butelka wina importowanego, – 300 g proszku do prania, – 2 kostki mydła, 2 kostki masła, – 100 g wyrobów czekoladopodobnych, – 250 g. cukierków, – 1,3 kg kaszy, mąki lub ryżu, – 12 paczek papierosów, – 30 l. benzyny do fiata 126p. Sprzedażą kartkową objęto także papier toaletowy, kawę, czekoladę, mleko w proszku dla dzieci a nawet garnitury, buty i złote obrączki. Samochody, meble, pralki, lodówki, odkurzacze dostępne były tylko na talony. Jedynym towarem, który można było kupić bez kartek i reglamentacji, był ogólnie dostępny ocet. Ostatnim towarem reglamentowanym było mięso – kartki obowiązywały aż do końca lipca 1989 roku. Ilość produktów żywnościowych kupowanych „na kartki” absolutnie nie pokrywały dziennego zapotrzebowania na kalorie. Przez 13 lat trzeba było być świetną kucharką aby z niczego robić coś smacznego i pożywnego dla swojej rodziny.

Zamiast spędzać czas na czytaniu bajek czy grach planszowych, trzeba było godzinami stać w kolejkach po kawałek kiełbasy czy papier toaletowy. Te matki wieczorami nie oglądały seriali na Netflixie. One prały (nie było pralek automatycznych tylko nieliczne „Franie”), zmywały (nie było zmywarek) i gotowały na cały tydzień (nie było gotowych dań w sklepach ani jedzenia na wynos). Na pomoc męża mało która mogła liczyć. Partnerstwo czy dzielenie domowych obowiązków to też wynalazek ostatnich lat.

Rola matki jest chyba najbardziej odpowiedzialną w życiu społecznym. Z jednej strony możemy mówić o „matce-ideale”, z drugiej o „matce-wszystkiemu winnej”, ponieważ ponosi ona całkowitą odpowiedzialność za życie dziecka, jego rozwój, zdrowie, inteligencję, zachowanie itp. Niestety, bardzo często zapomina się, że „macierzyństwo jest pracą, której trzeba się nauczyć. Odpowiednie wychowywanie dziecka wymaga nakładu ogromnej ilości czasu, energii i pieniędzy.

Jak dzisiejsze mamy radziły by sobie na miejscu swoich matek? Naprawdę byłyby takie idealne? Zawsze uśmiechnięte, obecne, cierpliwe, rozumiejące, domyślne, akceptujące i wspierające? Rola matki jest najsurowiej ocenianą przez otoczenie rolą, jaką wypełniają kobiety. Niezależnie od tego, jak postąpią, zawsze można wytknąć im błędy i wywołać poczucie winy. A matczyne poczucie winy jest szczególnie destrukcyjne.

Obecnie wiele kobiet przyznaje, że nie radzi sobie z presją, jaką wywiera na nich społeczeństwo, tzn. inne matki, pracodawca, mąż/partner, teściowa, a zwłaszcza ogólnie przyjęty obraz wykreowany przez media: uśmiechniętej matki karmiącej piersią, matki szczęśliwej, zawsze zadowolonej, matki pięknej, zadbanej i seksownej. Ranga matki w dzisiejszych czasach urosła do niebotycznych rozmiarów: rodzicielka ma być idealna, spełniać wszystkie potrzeby i oczekiwania dziecka, a także innych członków rodziny. Kobieta ma łączyć wiele ról naraz: matki, żony, kochanki, dobrej córki i synowej, kucharki, sprzątaczki, praczki, gosposi domowej (zakupy, logistyka), a do tego spełniać się zawodowo i rozwijać (pasje, kursy, szkolenia, a może dodatkowy fakultet, doktorat albo studia podyplomowe)… A tutaj – „nie idzie”…

Często można usłyszeć rozmowy, których tematem bywa narzekanie na swoje rodzicielki. „Moja zaprowadziła mnie do przedszkola i nie powiedziała, że po mnie wróci”. „Moja była tak zajęta pracą, że kompletnie się mną nie interesowała, nawet nie pytała o stopnie w szkole”. „Moja ciągle mnie krytykowała a nigdy ze mną nie rozmawiała”. „Moja do wszystkiego się wtrącała”. „Moja strasznie skąpa była, na nic nie dawała mi pieniędzy”. „Moja niczego w życiu nie osiągnęła, całe życie tylko uprawia krzątactwo”. „Moja nigdy mnie nie przytuliła”. „Moja uważała, że najważniejsze to zapewnić pełną michę”…

Gdy dorosła osoba dostaje awans – uważa, że na niego zasłużyła. Gdy robi doktorat – czuje dumę. Ale gdy chodzi na terapię i „przepracowuje dzieciństwo”, rozwodzi się, nie ma przyjaciół – tłumaczy to błędami rodziców…W skrócie: nasze sukcesy są naszymi sukcesami. Nasze porażki… są czyjeś. Trzeba znaleźć kogoś, na kogo można zrzucić odpowiedzialność. Mało kto nadaje się do tego lepiej niż rodzice. W szczególności matka, bo większość zadań związanych z wychowywaniem dziecka spoczywa na barkach kobiety”.

„Moda” na obwinianie o wszystko własną matkę zaczęła się w latach 90. wraz z ukazaniem się książki Susan Forward i Craiga Bucka „Toksyczni rodzice”. Od tego czasu lista pretensji do matek wydaje się stale wydłużać. Mam niskie poczucie własnej wartości – wina mojej matki. Nie układa mi się z facetami – wina mojej matki. Nic nie osiągnęłam w życiu – wina mojej matki. Mam złe relacje z własnymi dziećmi – wina mojej matki.

Chciałoby się zapytać: czy aby na pewno? Czy to nie jest przypadkiem zbyt łatwe usprawiedliwienie, by nie zajmować się sobą i swoim życiem? Prosty sposób, by zwolnić się z odpowiedzialności za to, co z różnych powodów nie do końca nam wychodzi?

Kiedy słyszymy „toksyczna matka” i „złe relacje z matką”, wyobrażamy sobie patologiczną rodzinę. A tak naprawdę toksyczność może przejawiać się chłodem, nierealnymi oczekiwaniami, nieumiejętnością okazywania uczuć. To spektrum toksyczności jest mniejsze u matki niż u ojca, ale rani mocniej i przynosi więcej szkód. Dlaczego? Bo kulturowo tak nas uwarunkowano, że to z matką jesteśmy cały czas, to ją chłoniemy w każdym calu.

Matki mają społecznie narzucone, że powinny być idealne, nie popełniać błędów i sobie ze wszystkim świetnie radzić. A one popełniają błędy i mają poczucie winy, że nie wypełniają tych społecznych oczekiwań. Tak naprawdę jednak nie są w stanie ich spełnić. Jest ich za dużo i bardzo często są sprzeczne.

Matki nie są idealne – ale kto jest? Popełniają błędy – ale kto ich nie popełnia? Czasem powiedzą coś, czego mówić nie powinny – komu się to nie zdarzyło? O mnóstwo rzeczy można mieć pretensje – że tego nas nie nauczyły, a tego nauczyły. Że to nam wpoiły, a tego nie wpoiły. To powiedziały, tego nie powiedziały. Czy to wszystko oznacza, że te matki były/są złe? A może raczej – że kochały nas tak, jak umiały? Może same właśnie taką miłość dostały od swoich matek? Czasem zapominamy, że nasi rodzice żyli w zupełnie innych realiach. 

Jeszcze do niedawna relacje rodzic-dziecko opierały się przecież na hierarchii, władzy i posłuszeństwie. Świadomość psychologiczna czy wiedza o rozwoju emocjonalnym była znikoma. Takie sprawy jak uważność na potrzeby dziecka, słuchanie go, bliskość to całkiem nowe rzeczy.

W latach siedemdziesiątych matkom wpajano, że bliskość po porodzie jest niehigieniczna i niebezpieczna dla dziecka, karmienie piersią to ciemnota, a noszenie na rękach rozpieszcza i psuje, to czy można mieć do nich żal o to, że swych dzieci nie przytulały? Że w ich relacjach czasem brakowało ciepła i czułości? O rodzicielstwie bliskości nikt wtedy jeszcze nie słyszał.

Warto zadać sobie pytanie: czy kiedy myślę o swojej mamie, minusy nie przysłaniają mi plusów? Może to, że mama nie interesowała się moją nauką, sprawiło, że stałam się bardzo samodzielna? Może to, że nie zaspokajała moich zachcianek i sama musiałam wcześnie zacząć zarabiać, przełożyło się na fakt, że zrobiłam karierę zawodową? Może to, że często była w złym humorze i chodziła po domu jak chmura gradowa, powoduje, że ja rozumiem, jak ważny jest uśmiech w relacjach z dziećmi? A to, że tak często mnie krytykowała, sprawia, że zastanowię się dwa razy, zanim powiem coś krytycznego własnej córce? 

Co nam daje to, że nazwiemy swoją matkę toksyczną? Czy nie lepiej byłoby zamiast oceniać i obwiniać matkę, spróbować ją zrozumieć? Zadać sobie pytanie jak historia jej życia wpłynęła na to, kim się stała? I pomyśleć – chyba nigdy nie widziałam jej szczęśliwej, – nic jej nie dałam, cały czas od niej żądałam, byłam bezwzględna. Wyciszyć pretensje? Właśnie takie myślenie – zamiast nieustannego sądu nad kobietą, która nas urodziła i wychowała – może pomóc osiągnąć wewnętrzny spokój. 

Z okazji Dnia Matki – zamiast formułki w stylu „zdrowia, szczęścia, pomyślności” – warto powiedzieć mamom, za co jesteśmy im wdzięczne. Jeśli nie potraficie (bo nigdy nie umiałyście rozmawiać o uczuciach), przynajmniej o tym pomyślcie. 

 

 

 

 

Źródło:     https://pl.wikipedia.org/;     https://wszystkoconajwazniejsze.pl/iwona-kienzler/;     https://polki.pl/;

 

 

Dodaj komentarz