Holocaust, czyli … ludzie ludziom zgotowali ten los, ludzie zwierzętom gotują zagładę

Piątek, 11 stycznia 2019

 

Winter-Solstice-Winter-Morning-www.my-free-mp3.net-.mp3

 

11 stycznia 1940 roku, w Siedlcach

zanotowano najniższą temperaturę w historii Polski

Termometry pokazywać miały temperaturę -41°C. Rekord jednak nie został uznany przez IMGW.

Za to 10 lat później, w sercu Puszczy Białowieskiej, padł oficjalnie już zanotowany rekord zimna w Polsce.

11 stycznia 1950 roku, w Białowieży, słupki termometrów spadły aż do -38,7°C.

Dzięki użyciu odpowiedniej aparatury pomiarowej mroźny rekord Polski mógł zostać uznany. Inni badacze wskazują z kolei, że rekord zimna w kraju pobity został w Rabce; tam słupki rtęci miały pokazać -46°C. Tego pomiaru jednak nie uznano, gdyż nie użyto do niego właściwego sprzętu.

Kiedy o tym piszę, przypomina mi się od razu określenie zima stulecia. Określenie stosowane w odniesieniu do najostrzejszej zimy w danym stuleciu (zdarzającej się raz na sto lat). Potocznie jest jednak powszechnie stosowane w odniesieniu do bardzo ostrej zimy, podczas której temperatura powietrza wykazuje znaczne odchylenie poniżej normy wieloletniej dla danego obszaru, suma opadów śniegu i ich natężenie oraz grubość pokrywy śnieżnej znacznie przekraczają normę wieloletnią, a anomalie te utrzymują się znacznie dłużej, niż ma to miejsce podczas przeciętnej zimy i obejmują znaczną część powierzchni danego terytorium.

Miano zimy stulecia bywa używane również wtedy, gdy spełnia ona tylko jedno z powyższych kryteriów: może np. odnosić się zarówno do zimy niemal bezśnieżnej, ale za to ekstremalnie mroźnej, jak i do zimy przeciętnej pod względem termicznym, ale z ekstremalnie wysokimi sumami opadów śniegu. Ponadto znaczenie ma subiektywne odczucie stopnia dokuczliwości anomalii dla codziennego życia, funkcjonowania gospodarki i transportu.

Różnorodność kryteriów sprawia trudności we wskazaniu najostrzejszej zimy w danym stuleciu, stąd w literaturze wymienia się najczęściej kilka zim pretendujących do miana zimy stulecia. W Polsce szczególnie zapamiętane zostały:

Zima 1928/29 – była nie tylko wyjątkowo mroźna, ale i śnieżna. Pierwsze opady śniegu w obszarach podgórskich wystąpiły już w pierwszej połowie października, zaś na większości obszaru Polski na przełomie listopada i grudnia.

Tak wyglądały odśnieżone tory na trasie Tarnopol – Łanowce w 1929 roku. Na ścianach śnieżnego tunelu stoją pracownicy kolei, a na torach gotowy do pracy parowóz TKp 101.

Stała pokrywa śnieżna utrzymywała się bez przerwy od początku grudnia do połowy kwietnia, a jej grubość w okresie od stycznia do marca wahała się od 20–60 cm na nizinach do 100 cm i więcej w obszarach podgórskich, jak np. w rejonie Morskiego Oka (267cm). Luty 1929 r. zapisał się jako najzimniejszy w historii meteorologii w Polsce: przyniósł nawet 40-stopniowe mrozy. Padło wiele nieoficjalnych rekordów zimna, m.in. −45 °C w Rabce, −42 °C w Czarnym Dunajcu, Dubiach i Czechowicach-Dziedzicach.

Zima 1939/1940 – to najmroźniejsza zima w czasie II wojny światowej. Zaczęła się ona w połowie grudnia. W styczniu panowały silne mrozy. 11 stycznia 1940 r. w Siedlcach zanotowano najniższą oficjalną temperaturę w historii polskiej meteorologii −41,0 °C. (o czym pisałam wyżej)  Zima ta trwała do pierwszych dni marca.

 

Zima 1962/1963 – ciężka zima utrzymywała się przez dwa miesiące – styczeń i luty. W Polsce zamknięto większość szkół, kin, teatrów i muzeów. Wstrzymywano lub ograniczano produkcję w fabrykach, tak z powodu braku energii elektrycznej, paliw i ciepła, jak i z powodu braku pracowników, z których wielu nie mogło dojechać do pracy.

Panował silny mróz, opady śniegu były bardzo znaczne, a codziennie na wiele godzin wyłączano prąd. Zaopatrzenie sklepów, które także przy sprzyjającej pogodzie było w tamtych czasach bardzo słabe, jeszcze bardziej zostało ograniczone, tak że brakowało podstawowych artykułów. Składy opału oblegane były przez tłumy ludzi chcących kupić cokolwiek nadającego się do ogrzewania mieszkań, nawet trudny do wykorzystania w domowym gospodarstwie miał węglowy. Na terenach kolejowych wzdłuż torów grupki najuboższych zbierały węgiel, zrzucany przez obsługę parowozów z tendrów w czasie zjazdu do parowozowni. Fale śnieżyc, które wystąpiły na początku stycznia i na początku lutego, niemal zupełnie sparaliżowały transport drogowy i kolejowy, zwłaszcza w południowej części kraju. W końcu lutego wystąpiły silne mrozy: 28 lutego odnotowano w Krakowie −28 °C, w Nowym Targu −35 °C, w Jabłonce i w Rzeszowie zanotowano aż −35,8 °C.

Zima 1978/1979. Ta zima była wyjątkowo śnieżna. Od godzin nocnych z 29 na 30 grudnia rozpoczął się napływ mroźnej masy powietrza z północy, co spowodowało, że występujące wówczas opady deszczu zaczęły stopniowo przechodzić w opady śniegu z deszczem i śniegu oraz nasilać się. Towarzyszył im silny wiatr, powodujący szybkie tworzenie się zasp. Chłodny front atmosferyczny przemieszczał się stopniowo na południe, a śnieżyce i gwałtowny spadek temperatury z wartości dodatnich do kilkunastu stopni poniżej zera obejmowały kolejno Polskę Północną (28–29 grudnia) i Centralną (29–30 grudnia). Najpóźniej dotarły na Dolny i Górny Śląsk (30 grudnia) oraz Podkarpacie (30–31 grudnia). Rekordowo wysoką pokrywę śnieżną odnotowano: w Suwałkach (84 cm, 16 lutego), Łodzi (78 cm, 2 lutego), Warszawie (70 cm, 31 stycznia), Chojnicach (60 cm, 19 lutego), Szczecinie (53 cm, 19 lutego).

Bardzo dobrze pamiętam tę tzw. gierkowską zimę stulecia, ponieważ wraz z moim mężem (jeszcze wówczas narzeczonym),  zupełnie nieświadomi zagrożenia pogodowego, wyruszyliśmy wczesnym rankiem 31 grudnia do Sosnowca, aby w towarzystwie jego brata z żoną świętować Sylwestra i nadejście Nowego roku. Z dojazdem nie mieliśmy kłopotów, natomiast powrót do domu stał się już dużym problemem , co okazało się dopiero na dworcu PKP. Tam dopiero uświadomiliśmy sobie powagę całej sytuacji. Mimo kilku godzin spędzonych na poczekalni udało się nam jednak opuścić zaśnieżone miasto późnym wieczorem i nawet nie ugrzęźliśmy w wysokich zaspach bielejących za oknami pociągu. Późną nocą szczęśliwie dotarliśmy do domu.

Od 1 stycznia 1979 roku cały kraj był już sparaliżowany przez zaspy i kilkunastostopniowy mróz. W kolejnych dniach wskutek zakłóceń w transporcie zaczęło brakować surowców energetycznych. Zamarznięte zwrotnice kolejowe i popękane w wyniku mrozów szyny spowodowały, że transporty węgla do elektrociepłowni docierały wyjątkowo rzadko, a rozmrażanie tych, które udało się dowieźć, było bardzo utrudnione. Do odśnieżania torów i dróg skierowano wojsko wyposażone w ciężki sprzęt (m.in. czołgi, które gąsienicami zrywały z dróg grubą warstwę zmrożonego i zbitego śniegu). W większości miast komunikacja miejska nie funkcjonowała lub działała w bardzo ograniczonym stopniu. Transport międzymiastowy również funkcjonował bardzo źle. Autobusy w niektórych okolicach jeździły w „tunelach” wykopanych w śniegu.

Bardzo trudno było usuwać skutki śnieżycy. Kraj był częściowo sparaliżowany do końca lutego, a mrozy utrzymały się nadzwyczaj długo.
Ostateczny koniec zimy stulecia nastąpił 6 stycznia 1979 roku, a w kolejnych dniach termometry w Polsce ponownie zaczęły wskazywać dodatnie temperatury.

Zima 1986/1987  głównie zapamiętana  głównie za sprawą stycznia 1987 roku, jednego z najzimniejszych miesięcy w historii polskiej meteorologii.

W wielu miejscach Polski ten miesiąc miał średnią temperaturę poniżej −10 °C (np. w Białymstoku −15,1 °C). W wielu miejscach wystąpiły 30-stopniowe mrozy, np. −34,6 °C w Białymstoku (30 stycznia), −33,9 °C w Kielcach (8 stycznia), −32,2 °C w Lublinie (stacja lotniskowa, 8 stycznia), −31,0 °C w Rzeszowie (stacja lotniskowa, 14 stycznia), −31,0 °C w Warszawie (stacja lotniskowa, 8 stycznia), −30,3 °C w Łodzi (30 stycznia), −30,0 °C w Olsztynie (7 stycznia), −30,0 °C w Szczecinie (14 stycznia). Wystąpił też rekordowo wysoki poziom pokrywy śnieżnej: 87 cm w Bielsku-Białej (8 stycznia).

 

 

***

11 stycznia 1965 roku, w Warszawie, przyszła na świat

Edyta Bartosiewicz – polska piosenkarka, autorka tekstów, kompozytorka, producentka muzyczna

Wokalistka jest pięciokrotną laureatką nagrody polskiego przemysłu fonograficznego – Fryderyka. Członkini Akademii Fonograficznej ZPAV. Edyta Bartosiewicz działalność artystyczną rozpoczęła w drugiej połowie lat 80. XX wieku.

Edyta Bartosiewicz – Ostatni

 

***

W zeszłym roku sygnalizowałam problem dotyczący zatwierdzenia ustawy o GMO (TUTAJ) i (TUTAJ) .

Dzisiaj staję w obronie polskich dzików.

O ASF mówi się w sumie od dawna, ale dopiero teraz sprawa tej choroby nabrała rumieńców przez ostatnią decyzję ministra środowiska, który zlecił polowania wielkoobszarowe na terenie kraju. Pierwsze wyznaczono na sobotę 12 stycznia, czyli jutro.

Odstrzał zlecono na skutek choroby o enigmatycznym skrócie ASF. Wielu o niej mówi, ale mało kto wie, na czym polega afrykański pomór świń i jak jest przenoszony. Zacznijmy od tego, że zachorować na ASF mogą tylko świnie, dziki i guźce. Człowiek nie może zarazić się tą chorobą.

W Polsce pojawiła się zza wschodniej granicy – z Białorusi. Przyniosły ją stamtąd dziki parę lat temu. Od tego czasu choroba rozprzestrzeniała się w całym kraju, ale jego największe ogniska odnotowano na wschodzie Polski.

Zakażenie najczęściej następuje z jedzeniem, ale także przez drogi oddechowe i uszkodzoną skórę. Objawy widać dopiero po 6–10 dniach po zakażeniu wirusem. Najpierw pojawia się gorączka, a po następnych kilku dniach sinica skóry uszu, brzucha, boków ciała, wybroczyny w skórze, duszność, pienisty i krwisty wypływ z nosa, biegunka z krwią i wymioty. Na ASF nie ma lekarstwa ani szczepionki. Walczy się z nim administracyjnie, wybijając świnie – stąd ostatnia decyzja ministra.

Czy pomoże to w walce z ASF? Tutaj zdania są podzielone. Według wielu ekspertów takie działanie doprowadzi do wyeliminowania całkowicie populacji dzika w naszym kraju.

Nie tylko dziki przenoszą wirusa i rozprzestrzeniają go między gospodarstwami. Dzik bezpośrednio nie zagląda przecież do chlewni. „Wynoszą” go stamtąd ptaki, szczury, muchy, czy zwierzęta domowe takie jak psy i koty. To nie wszystko. W padłym, chorym na ASF dziku, wirus jest aktywny i zaraża do czterech miesięcy, a z lasu do gospodarstwa może przynieść go… człowiek.

Dlatego odstrzał dzików to rozwiązanie pośrednie. Potrzeba większej profilaktyki wśród rolników. Zmiany obuwia i rozkładania specjalnych mat. Ale i tak przed wszystkimi „roznosicielami” wirusa nie da się ustrzec. Takim sposobem musielibyśmy odstrzelić wszystkie gryzonie, koty, psy…ludzi?

Jeżeli interesują Was wypowiedzi Ministra Środowiska i nie tylko, to zapraszam (TUTAJ) .

 

 

Źródło:   https://pl.wikipedia.org;  https://www.tvp.info;   https://pogoda.wp.pl;   https://natemat.pl

One comment

Dodaj komentarz