Jeśli wybierasz się do San Francisco, pamiętaj, aby wpiąć kwiaty we włosy, czyli … artysta jednego przeboju – hymnu „dzieci-kwiatów”

Czwartek, 10 stycznia –  Dzień Obniżania Kosztów Energii, premiera indyjskiego mikrosamochodu Tata Nano, urodził się Scott McKenzie – amerykański piosenkarz

 

Dzień Obniżania Kosztów Energii

Temat bardzo na czasie. Nie zdezaktualizował się od zeszłego roku, więc zainteresowanych zapraszam  (TUTAJ) .

A co dzisiaj przygotowałam dla Was?

***

Thomas-Newman-The-Best-Exotic-Marigold-Hotel-Long-Old-Life-www.my-free-mp3.net-.mp3

 

10 stycznia 2008 roku, odbyła się

premiera indyjskiego mikrosamochodu Tata Nano

który miał być najtańszym, seryjnie produkowanym samochodem na świecie. Tata Nano to czterodrzwiowy, czteromiejscowy samochód koncernu Tata Motors. Premiera samochodu miała miejsce na dziewiątym corocznym Auto Expo 10 stycznia 2008 w indyjskim Pragati Maidan. Pierwsze egzemplarze zaczęły trafiać do klientów 17 lipca 2009 roku.

 

 

„Nano” po łacinie oznacza ‘karzeł’, a nazwa w pełni oddawała rozmiary autka. Nano miało 3,1 m długości, 1,5 m szerokości i 1,6 m wysokości i mieściło 4 osoby. Trudno mówić tutaj jednak o jakiejkolwiek wygodzie podróżowania, bo auto miało nietypowo ustawione (niemal jak stołki) fotele. Miało to jednak też swoją zaletę w postaci dobrej widoczności zarówno do przodu, jak i na boki.

Nano była dostępna w trzech wersjach wyposażenia. W podstawowej samochód można było nabyć tylko w trzech kolorach, fotel pasażera nie miał żadnej regulacji, brakowało zagłówków tylnych siedzeń, półki bagażnika czy choćby wspomagania układu hamulcowego.

W odmianie najdroższej oprócz tego, że auto miało wszystkie wymienione wyżej, a niedostępne w najtańszej wersji elementy, dodatkowo było wyposażone w lepszej jakości podsufitkę, centralny zamek, materiałową tapicerkę siedzeń i drzwi, regulację fotela pasażera oraz elektrycznie sterowane przednie szyby.

 

 

W zakresie bezpieczeństwa Tata Nano przygotowana na rynek indyjski oferowała bardzo niewiele, bo tylko pasy bezpieczeństwa, ale tylko tyle wymagały przepisy regulujące dopuszczenie samochodu do ruchu.

Oprócz trzech standardów wyposażenia dostępne były także elementy dodatkowe, takie jak radio czy nawet klimatyzacja.

Tata Nano wyposażana była w jeden silnik: mały, 2-cylindrowy motor o objętości skokowej 0,6 l. Ten niezbyt ładny samochód można było rozpędzić do 105 km/h.

Ze względu na małe wymiary i skromne wyposażenie podstawowe Tata Nano była bardzo lekkim autem, ważąc zaledwie 580 kg.

Bolączką egzemplarzy pierwszej serii były pożary części silnikowej. Doszło do wielu takich incydentów, a w najbardziej ekstremalnym auto spłonęło 45 minut po wyjeździe z salonu. Przyczyną były łatwopalne tworzywa niskiej jakości, których zapłon następował od rozgrzanej jednostki napędowej.

 

 

Według założeń producenta Tata Nano miała być najtańszym pełnowymiarowym samochodem świata, jednak Nano jest najlepszym przykładem na to, że niska cena to nie wszystko. Nawet na tak mało wymagających rynkach jak Indie. Twórcy małej Taty sądzili, że w kraju, w którym większość osób porusza się na jednośladach, tani pojazd z dachem nad głową i czterema kołami, ma szanse na sukces. Niestety bardzo się pomylili.

Początkowo Nano, kosztujące równowartość około 8 tys. zł, cieszyło się sporą popularnością. Auto trafiło jednak na rynek w dość pechowym okresie silnego rozwoju rynku motoryzacyjnego w Indiach. Hindusi nie chcieli alternatywy dla motocykla. Chcieli samochodu z prawdziwego zdarzenia. Mógł nie być wyposażony w poduszki powietrzne czy klimatyzację. Mógł kosztować więcej niż Nano, ale musiał być samochodem w pełnym tego słowa znaczeniu.

Kolejne lata pokazały, że klienci z Indii znacznie chętniej sięgali po podstawowe modele Hondy, Suzuki czy Maruti, niż po namiastkę samochodu, jaką tak naprawdę stanowiło Nano. Jakby tego było mało, nie cieszyło się ono najlepszą prasą. Historie o przypadkach samozapłonu i śmiertelnych w skutkach wypadkach z udziałem tego modelu sprawiły, że klienci zaczęli się od niego odwracać.

Do tego stopnia, że w niecałe 11 lat po rozpoczęciu produkcji ostatecznie zdecydowano się na uśmiercenie małej Taty. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że sukces był w zasięgu ręki. Gdyby tylko Tata nie spóźniła się z premierą. Pod koniec XX wieku taki pomysł mógł chwycić. Potem, wbrew entuzjazmowi mediów, okazało się już za późno. Jej historia właśnie dobiegła końca.

 

***

10 stycznia 1939 roku, w Jacksonville w stanie Floryda, przyszedł na świat

Scott McKenzie – amerykański piosenkarz

Naprawdę nazywał się Philip Wallach Blondheim. Gdy malutki Philip miał kilka lat, rodzina przeniosła się do Wirginii. Tam poznał Johna Philipsa – syna przyjaciół rodziców, rokującego karierę muzyka. Nastolatek Philip w latach 50. z Johnem Philipsem grali w grupie The Smoothies, która miała swoją piosenkę, „Softly”, na listach przebojów. Wtedy też Philip Blondheim postanowił zmienić nazwisko na „Scott McKenzie”.

Z początkiem lat 60. McKenzie z Philipsem przenoszą się z Wirginii do Nowego Jorku. Występują w folkowym trio The Journeyman i nagrywają kilka płyt dla wytwórni Capitol. Zdolny i sprytny John Philips, działając sprawnie zaprasza kolegę Scotta do pracy w nowym zespole – The Mamas and Papas, ale ambitny McKenzie z zaproszenia nie skorzystał. W 1966 roku Phillips wyprowadził się do Kalifornii.

Rok później szczęście uśmiecha się do McKenzie’go. John Phillips z producentem Lou Adler organizują festiwal hippisowski w Monterey. Podczas festiwalu występują m.in. – Jimi Hendrix, The Who, Simon & Garfunkel i Otis Redding.

13 maja 1967 r. do rozgłośni radiowych trafił singiel z utworem „San Francisco (Be Sure To Wear Flowers in Your Hair)”, skomponowanym przez Phillipsa dla McKenzie’go. Natychmiast stał się przebojem w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, sprzedając się w nakładzie siedmiu milionów egzemplarzy. Anonimowy wokalista Scott McKenzie staje się z dnia na dzień jedną z najpopularniejszych postaci pokolenia „dzieci-kwiatów”.

Singiel był grany w czasie Summer of Love w 1967 roku, kiedy to dziesiątki tysięcy młodych Amerykanów przyjechało do San Francisco, by mieć swój udział w rewolucji kulturowej. Przyjechali dla muzyki, psychodelicznych narkotyków, które zakrzywiały smutną rzeczywistość naznaczoną wojną w Wietnamie, albo zwyczajnie z nudów – pozostawiając po sobie wciąż żywą legendę.

 

San Francisco – Scott McKenzie

 

I w tym nowym świecie młodzieżowej kultury pojawił się Scott McKenzie ze swoją piosenką, która niczym błysk pioruna stała się wielkim przebojem.

Utwór „San Francisco” szybko zdobywa popularność, staje się jednym z najbardziej lubianych i najpopularniejszych piosenek tamtej epoki – obok wspaniałych – „Eve of Destruction” Barry’ego McGuire, „Blowing in the Wind” Boba Dylana czy „For What It’s Worth” Buffalo Springfield. Chętnie wykorzystywano „San Francisco” w reklamach radiowych i telewizyjnych oraz w filmach, m.in. w obrazie Roberta Zemeckisa „Forrest Gump” i „Franticu” Romana Polańskiego.

Scott McKenzie, stał się jedną z najpopularniejszych postaci pokolenia hippisów, czyli „dzieci-kwiatów”, których ideą było żyć na bieżąco, dniem dzisiejszym. Wprawdzie jego talent, zdaniem znawców, zapowiadał wielką i poważną karierę, Scott McKenzie stał się „ucieleśnieniem artysty jednego przeboju”.

Zmarł w wieku 73 lat, 18 sierpnia 2012 w Los Angeles.

 

 

***

Szukając materiałów do dzisiejszego wpisu, trafiłam na filmik, który postanowiłam Wam pokazać.

Muszę przyznać, że podczas mojego życia niejednokrotnie spotykałam się z tym tematem, czy to na wykładach z zakresu motywacji, czy w czytanych książkach i różnego rodzaju poradnikach, czy też w artykułach niekoniecznie tak zwanych „pism kobiecych”. Tak jak wszyscy.

Wydawać by się więc mogło, że o motywacji powinniśmy wiedzieć bardzo wiele. Nie za bardzo jednak przekłada się to na nasze życie, a prawdy uniwersalne rozmywają się w naszych nawykach i konformizmie.

Nie odniesiemy w życiu SUKCESU, jeżeli nie będziemy tego chcieć każdą cząstką naszego ciała, każdą komórką. Kiedy będzie on naszym ciągłym dążeniem. Może nie obsesją bo to już stan chorobowy, ale podświadomym dążeniem naszego umysłu.

Pod słowem SUKCES każdy może wstawić swój bardzo osobisty  CEL. Nie chodzi tu tylko o sukces materialny, choć takie założenia stawiamy sobie najczęściej, cytując za dawnym szlagierem „pieniądze szczęścia nie dają – być może, lecz kufereczek stóweczek – daj Boże!”.

Nasz SUKCES to coś bardziej wartościowego, coś, co będzie źródłem naszego zadowolenia na całe pozostałe życie a nie źródłem frustracji.

Najsmutniejsze jest to, że po tym przekazie, wszyscy zaczynamy wymyślać cele, które chcielibyśmy osiągnąć w swoim życiu, by było ono wartościowe, a z czasem wszystko się jakoś „rozłazi”. To jak z tymi postanowieniami noworocznymi…   🙁

Obejrzyjmy filmik…

 

Słuchaj codziennie, 32 minuty, które zmienią Twoje życie.

 

 

Źródło:  https://pl.wikipedia.org;  https://moto.rp.pl;   http://naszemiasto.pl;

Dodaj komentarz