Kiedy swego czasu goły los nastaje, święty Hubert z lasu cały obiad daje, czyli … święto myśliwych, leśników i jeźdźców

Piątek, 3 listopada – Święto Myśliwych – Hubertus

 

 

Święto Myśliwych – Hubertus

 

„Kiedy swego czasu goły los nastaje, święty Hubert z lasu cały obiad daje”. Tyle mówiło przysłowie. Człowiek, by przeżyć, musiał polować. Póki nie wynalazł i nie udoskonalił broni palnej, polowanie było zajęciem równie niebezpiecznym, jak udział w wojnie. Nieodłącznymi towarzyszami polowania były psy, które osaczały zwierzynę, goniły ją, tropiły postrzałki. Niejeden myśliwy i niejeden pies z polowania nie wrócił. Dlatego też myśliwi szukali patrona, który by ich chronił przed niebezpieczeństwem. Wybrali świętego Huberta.

Według Wikipedii Hubertus, hubertowiny to święto myśliwych, leśników i jeźdźców, organizowane przez jeźdźców na zakończenie sezonu, a przez myśliwych na początku sezonu polowania jesienno-zimowego, zwykle w okolicach 3 listopada. Nazwa pochodzi od świętego Huberta (patrona myśliwych i jeźdźców), którego wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest właśnie 3 listopada.

Do dziś w polskiej tradycji łowieckiej dzień św. Huberta jest okazją do tzw. hubertowin, czyli polowania zbiorowego o charakterze szczególnie uroczystym, z zachowaniem historycznych wzorców i ceremoniałów np. sygnałów łowieckich.

Organizowane tego dnia polowania poprzedzają często msze święte w intencji myśliwych. „Odbywają się one nie tylko w kościołach, ale także przy leśnych kapliczkach poświęconych temu patronowi”. (a dlaczego nie w intencji bezbronnych zwierząt – czy człowiek jako ten silniejszy musi być jeszcze wspomagany mszą świętą?)

Polowanie hubertowskie kończy biesiada myśliwych przy ognisku, bigosie i nalewce. (bigosie na dziczyźnie)

Wśród jeźdźców (Hubertus konny) urządzana jest natomiast gonitwa, podczas której konno ściga się tzw. lisa, jeźdźca z ogonem przypiętym do lewego ramienia. Ten, kto go zerwie, wygrywa, ma prawo wykonać rundę honorową wokół miejsca pogoni, i za rok sam ucieka jako lis.

 

Obchody święta mają zapewnić dobre wyniki (czyli jak najwięcej zabitej zwierzyny) w nadchodzącym sezonie.

I jeszcze raz: „Człowiek, by przeżyć, musiał polować. Póki nie wynalazł i nie udoskonalił broni palnej, polowanie było zajęciem równie niebezpiecznym, jak udział w wojnie. Nieodłącznymi towarzyszami polowania były psy, które osaczały zwierzynę, goniły ją, tropiły postrzałki. Niejeden myśliwy i niejeden pies z polowania nie wrócił.”

I to było sprawiedliwe – jeden na jednego, choć człowiek miał jeszcze do pomocy psy, które skutecznie mogły ubezpieczać swego pana. 

Czy zabijanie musi być z taką pompą i zadęciem? Czy myśliwi są naprawdę potrzebni naturze? Może wystarczą sami leśnicy? Czy łowiectwo to krwawa zabawa czy element gospodarki leśnej?

Zainteresowanych odsyłam    TUTAJ

A o jeszcze innych praktykach związanych z myślistwem można przeczytać   TUTAJ

Myśliwy kocha swoje łowisko nad życie.

Z tej miłości w Puszczy Białowieskiej zabija się około tysiąca dużych zwierząt rocznie.

Samuel Barber – Agnus Dei

 

 

Czyż te zdjęcia  nie przypominają historycznych zdjęć z obozów zagłady?

 

Na zakończenie chciałam wszystkim przypomnieć „jak to drzewiej w Polszcze bywało”, także i w temacie polowań.

 

 

Adam Mickiewicz: Pan Tadeusz

KSIĘGA CZWARTA

DYPLOMATYKA I ŁOWY

 

Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową

Wygiął się jak łuk naprzód, z wciśnioną w las głową.

Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska

Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska;

Chcą pierwsi spotkać zwierza; choć Wojski ostrzegał,

Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał,

Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem,

Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem,

Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu

W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu;

Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały

Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały.

Ryk okropny! boleści, wściekłości, rozpaczy;

Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy

Grzmiały ze środka puszczy; strzelcy – ci w las śpieszą,

Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą,

Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono.

Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną

Na przełaj zwierza, między ostępem i puszczą;

A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą,

Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone

Ku polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione,

Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków

Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką obławników.

Tu las był rzadszy; słychać z głębi ryk, trzask łomu,

Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź na kształt gromu;

Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi

Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi,

I przedniemi łapami to drzewa korzenie,

To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie

Rwał, waląc w psów i w ludzi; aż wyłamał drzewo,

Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo,

Runął wprost na ostatnich strażników obławy:

Hrabię i Tadeusza.

Oni bez obawy

Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury

Jako dwa konduktory w łono ciemnej chmury;

Aż oba jednym razem pociągnęli kurki

(Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwórurki;

Chybili. Niedźwiedź skoczył, oni tuż utkwiony

Oszczep jeden chwycili czterema ramiony.

Wydzierali go sobie; spojrzą, aż tu z pyska

Wielkiego, czerwonego dwa rzędy kłów błyska

I łapa z pazurami już się na łby spuszcza;

Pobledli, w tył skoczyli, i gdzie rzadnie puszcza,

Zmykali; zwierz za nimi wspiął się, już pazury

Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry

I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy.

Zdarłby mu czaszkę z mozgów jak kapelusz z głowy,

Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków,

A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków,

Z nim Robak, choć bez strzelby – i trzej w jednej chwili

Jak gdyby na komendę razem wystrzelili.

Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami

I głową na dół runął, i czterma łapami

Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię

Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię.

Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły

Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły.

Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty

Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty

Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął,

Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,

Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha

I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha.

I zagrał: róg jak wicher niewstrzymanym dechem

Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem.

Umilkli strzelce, stali szczwacze zadziwieni

Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.

Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął,

Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął;

Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,

Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy.

Bo w graniu była łowów historyja krótka:

Zrazu odzew dźwięczący, rześki – to pobudka;

Potem jęki po jękach skomlą – to psów granie;

A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot – to strzelanie.

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,

Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Zadął znowu; myśliłbyś, że róg kształty zmieniał

I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał,

Udając głosy zwierząt: to raz w wilczą szyję

Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje;

Znowu, jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się garło,

Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło.

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,

Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki,

Powtarzały je dęby dębom, bukom buki.

Dmie znowu: jakby w rogu były setne rogi,

Słychać zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi,

Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski do góry

Podniósł róg, i tryumfu hymn uderzył w chmury.

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,

Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Ile drzew, tyle rogów znalazło się w boru,

Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru.

I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza,

Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza,

Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu!

Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu

Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym

Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałem, promiennem,

Z oczyma wzniesionemi, stał jakby natchniony,

Łowiąc uchem ostatnie znikające tony.

A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków,

Tysiące powinszowań i wiwatnych wrzasków.

Uciszono się z wolna i oczy gawiedzi

Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi:

Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty,

Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity,

Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy,

Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy,

Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy;

Pjawki Podkomorzego dzierżą go pod uszy,

Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał

Sprawnik i dusząc gardziel, krew czarną wysysał.

 

 

 

 

Źródło:  https://pl.wikipedia.org;   http://www.zpazurem.pl;   http://literat.ug.edu.pl;

Dodaj komentarz