Małe kino, czy pamiętasz małe, nieme kino? Na ekranie Rudolf Valentino, a w zacisznej loży ty i ja… Na ekranie on ją kocha i umiera dla niej. My wierzymy, bośmy zakochani, dla nas to jest prawda, a nie gra, czyli … prawie jak trip po LSD

Czwartek, 21 kwietnia – Dzień Czosnku, Dzień Rowerowy, Festiwal Święto Niemego Kina

 

Dzień Czosnku

W kuchniach wielu społeczności na świecie to warzywo jest jednym z podstawowych składników. Ba, wielu dań nie da się bez czosnku przyrządzić. Nic więc dziwnego, że czosnek doczekał się swojego święta, które obchodzone jest dzisiaj, 19 kwietnia. Czosnek znany jest od tysięcy lat. Zanim podbił świat gastronomii, ze względu na swoje cenne właściwości prozdrowotne wykorzystywany był przede wszystkim w medycynie. Szybko jednak doceniono także jego specyficzny aromat, którego nie da się podrobić.

 

Jako pierwsi tę niepozorną, a ze względu na woń, może nawet odpychającą roślinę, docenili mieszkańcy Azji. Do dziś większość dań kuchni chińskiej zawiera czosnek. Od przysmażenia aromatycznych ząbków zaczyna się przygotowywanie niemal wszystkich dań smażonych w woku. Przyprawa ta aromatyzuje danie i dodaje mu charakterystycznego smaku.

Także w kuchni indyjskiej przyrządzanie dań typu curry, czyli warzyw, ryb, owoców morza czy mięs duszonych w wodzie, bulionie lub mleczku kokosowym, zaczyna się od podsmażenia na patelni pasty czosnkowo-imbirowej. Dopiero potem dodaje się inne przyprawy i składniki. Zdaniem Hindusów dania bez dużej ilości czosnku i imbiru mają zbyt mało wyrazisty smak i nie są dostatecznie ostre.

Nie tylko Azjaci cenią i kochają tę aromatyczną przyprawę. Znajdziemy ją także w wielu potrawach wywodzących się z kuchni basenu Morza Śródziemnego, w tym Bliskiego Wschodu. Z tego właśnie regionu czosnek trafił do wschodniej Europy, w tym do Polski. Początkowo był popularny jedynie wśród biedniejszych warstw społeczeństwa, a to z powodów ekonomicznych. Na luksus posiadania przypraw korzennych mogły sobie pozwolić tylko osoby majętne. Ubodzy, aby dodawać smaku swoim potrawom, korzystali z produktów dostępnych lokalnie, takich jak cebula i czosnek, które bez problemu można było uprawiać na naszych ziemiach. Polski żurek, bogato zaprawiany czosnkiem, czy biała kiełbasa to właśnie potrawy, które mają ten ludowy, staropolski rodowód.

Nie ma co ukrywać, że głównymi „propagatorami” czosnku w Europie stali się w pewnym momencie Żydzi, dodający ząbki tej pysznej rośliny niemal do wszystkiego. Żydowska kuchnia jest bardzo aromatyczna, pełna takich przypraw, jak: kminek, cynamon czy goździki. Czosnek stał się więc jej naturalnym uzupełnieniem. Warto spróbować choćby tradycyjnych śledzi solonych z plasterkami czosnku, skropionych olejem i posypanych pieprzem czy gęstej zupy z utartych ząbków, która bardzo często gości na żydowskich stołach.

Czosnek nadal zdobywa świat. Coraz więcej krajów decyduje się na jego uprawę i eksport. Obok soli i pieprzu stanie się on już niebawem jedną z najpopularniejszych przypraw na świecie.

 

Dzień Rowerowy

Katie Melua – Nine Million Bicycles

19 kwietnia, zwany też Bicycle Day, to dość specyficzny jubileusz. W tym roku będzie to już 75 rocznica pierwszego tripa na LSD  🙂

Zaczęło się w drugiej połowie lat 30-tych, gdy młody chemik Albert Hofmann, pracujący dla szwajcarskiej firmy farmaceutycznej Sandoz, syntetyzował nowe substancje oparte m.in. o alkaloidy sporyszu. Sporysz to przetrwalnik grzyba pasożytujący na zbożach, głównie na życie, ale też innych.
Dr Hofmann pracując samemu, gdyż w tamtych czasach zespoły tworzące leki nie były jeszcze tak popularne, syntetyzował różne substancje oparte o alkaloidy sporyszu. Między innymi kwas lizergowy, którego dwuetyloamid chemicznie przypominał znany analeptyk, czyli lek stymulujący krążenie i oddychanie. Tworzył różne odmiany dwuetyloamidu, m.in. w 1938 roku stworzył dwudziestą piątą wersję tej substancji, nazwanej roboczo LSD-25. Testy wykazały silne działanie rozkurczowe na macicę, jednak słabsze od innych pochodnych sporyszu. Ponadto, co zostało odnotowane, zwierzęta laboratoryjne wykazywały niepokój podczas eksperymentu. Jednak nowa substancja nie wzbudziła zainteresowania farmakologów i badania nie były kontynuowane.
Hofmann wrócił do pracy nad sporyszem opracowując nowe substancje, dające bazę lekom, które ostatecznie trafiły na rynek i są dostępne do dziś.
Jednak ta nieciekawa na pierwszy rzut oka substancja jaką było LSD-25 nie dawała Hofmannowi spokoju. Pięć lat później, na wiosnę 1943 roku, chemik powrócił do syntezy tej substancji i wyprodukował nową dawkę LSD, aby przekazać ją do działu leków na dalsze testy. Podczas pracy nad oczyszczaniem produktu, dr Hofmann musiał przerwać pracę, ze względu na nietypowe zdarzenie. W raporcie jaki przedstawił swojemu przełożonemu opisał to tak:
„W ostatni piątek, 16 kwietnia 1943 roku, wczesnym popołudniem, byłem zmuszony przerwać pracę w laboratorium i udać się do domu z powodu niezwykłego uczucia niepokoju i lekkich zawrotów głowy. W domu położyłem się do łóżka i zapadłem w całkiem przyjemny nastrój jakby odurzenia, charakteryzujący się szczególnym pobudzeniem wyobraźni. W stanie podobnym do snu, z oczami zamkniętymi, (blask dziennego światła sprawiał mi przykrość), chłonąłem zmysłami nieprzerwany strumień fantastycznych obrazów i niezwykłych kształtów z mocną, kalejdoskopiczną grą kolorów. Po mniej więcej dwóch godzinach doznanie to stopniowo zanikło”.
Było to niezwykłe przeżycie, którego przyczyn dopatrywał się w substancji nad którą pracował. Jednakże alkaloidy sporyszu uznawane są za trujące, więc Hofmann był bardzo ostrożny w pracy z nimi. Co prawda mógł nieopatrznie dotknąć opuszkami palców oczyszczanego winianu LSD, ale żeby substancja zadziałała w tak widoczny sposób w ilości niedostrzegalnej gołym okiem, musiała być niezwykle silna.
Ciekawość była tak duża, że w poniedziałek 19 kwietnia 1943 roku, Albert Hofmann postanowił przetestować tę substancję na sobie, aby potwierdzić lub wykluczyć dziwne działanie substancji na organizm, które zauważył 3 dni wcześniej.
Przygotował sobie najmniejszą, jaką mógł sobie wyobrazić jako aktywną, ilość winianu LSD, czyli 0,25mg, to jest 250 mikrogramów, i zażył rozpuszczone w 10 cm3 wody.
Po około 40 minutach młody chemik poczuł zawroty głowy i o godzinie 17:00 postanowił udać się do domu na swoim rowerze (stąd nazwa tego dnia, to Bicycyle Day).
Poprosił laboranta, który był poinformowany o jego autoeksperymencie, żeby eskortował go do domu. Również na rowerze, ponieważ z powodu wojny ruch samochodowy był bardzo ograniczony. Po drodze Albert zaczął odczuwać skutki działania nowej substancji. Choć wg laboranta jechali szybko, miał wrażenie, że nie poruszają się w ogóle, a cały obraz falował i stawał się groteskowy.
Gdy dotarli do domu dr Hofmann opadł na sofę i bo nie był już w stanie utrzymać się na nogach. Poprosił o podanie mu mleka (które ma właściwości odtruwające) i o wezwanie jego lekarza.
Wszystko w domu na co patrzył pływało, wiło się i przybierało niepokojące, obce formy. Sąsiadka, która przyniosła mleko zmieniła się w jego oczach w nieprzyjazną wiedźmę w kolorowej masce. Próby opanowania dotykającego go stanu były bezcelowe i nieskuteczne. Hofmann zaczął się obawiać, że zwariuje albo umrze. Jego ciało wydawało mu się obce i czasem miał wrażenie, że znajduje się poza swoim ciałem. Martwił się, że jeśli umrze, to jego żona i dzieci nigdy nie dowiedzą się jak bezmyślnego eksperymentu się podjął.
W międzyczasie przybył lekarz, który stwierdził, że puls, ciśnienie i oddech są w normie. Hofmann próbował go poinformować o swoim śmiertelnym stanie, ale tak naprawdę nie był w stanie wypowiedzieć sensownego zdania, więc lekarz położył go do łóżka.
Wówczas Albert zaczął nieco się uspokajać i wracać z przerażającego, niesamowitego świata, do bardziej znanej rzeczywistości. Myśli zaczęły nabierać sensu, i im bardziej Hofmann nabierał przekonania, że jednak nie umrze i nie zwariuje, tym więcej odczuwał szczęścia i wdzięczności. Zamknął oczy i zaczął podziwiać fantastyczne, kalejdoskopowe wzory wybuchające w wielobarwnych fontannach spiral, zmieniające się i tańczące przed nim bez ustanku. Doznania akustyczne, jak dźwięk klamki u drzwi, albo przejeżdżającego samochodu, zmieniały się w obrazy. Każdy dźwięk wytwarzał wielobarwne zmieniające się formy wizualne.
Trip Hofmanna stopniowo się skończył i późnym wieczorem, gdy było już po wszystkim, wyczerpany zasnął. Rano obudził się odświeżony, ze świetnym samopoczuciem psychicznym i fizycznym, niczym nowonarodzony. Choć działanie LSD ewidentnie minęło, to jego zmysły wciąż wibrowały najwyższą wrażliwością i wyjście do ogrodu skrzącego się w słońcu kroplami po nocnym deszczu było kolejnym niespotykanym przeżyciem.
Tak wyglądała historia pierwszego tripu na LSD w dziejach. Hofmann był przekonany o ściśle medycznym zastosowaniu LSD i nie przewidział, że 20 lat później ta substancja przedostanie się na ulice i wywoła rewolucję kulturalną w całym zachodnim świecie.

Obrazek wyróżniający we wpisie to jeden z najbardziej znanych rysunków drukowanych na papierkach nasączonych LSD. Choć w Polsce zwany był przez wiele lat „babą na rowerze”, to oczywiście nawiązuje do wyżej opisanej historii i Bicycle Day właśnie 😉

 

 Festiwal „Święto Niemego Kina”

W starym kinie – Czołówka (official intro)

Właśnie dzisiaj rozpoczęła się 15. edycja festiwalu „Święto Niemego Kina”. Festiwal dbędzie się w dniach 19–22 kwietnia w kinie Iluzjon w Warszawie, a towarzyszyć mu będzie szereg wydarzeń dodatkowych w siedzibie FINA przy ul. Wałbrzyskiej 3/5. Zaprezentowane zostaną filmy z epoki kina niemego z akompaniamentem muzyki jazzowej, klasycznej, klubowej i eksperymentalnej, wykonywanej na żywo przez wybitnych artystów. Główną bohaterką tegorocznej edycji Święta Niemego Kina będzie ikona kina przedwojennego – Pola Negri, czyli urodzona w Polsce Barbara Apolonia Chałupiec.

 

Filmoteka Narodowa od 2003 roku organizuje w kinie Iluzjon filmowo-muzyczny festiwal „Święto Niemego Kina”. W poprzednich edycjach festiwalu przedstawiono publiczności dziesiątki unikalnych, często zupełnie nieznanych w Polsce produkcji. Pokazywane kopie filmów w większości są efektem procesu gruntownej rekonstrukcji cyfrowej i czyszczenia obrazu – wszystko po to, żeby widzowie mogli obejrzeć na ekranie materiał w najwyższej jakości. Filmoteka od lat stara się poszerzać wiedzę kinomanów, prezentując filmy z bogatego i różnorodnego dorobku światowej i rodzimej kinematografii okresu kina niemego, do których nie ma łatwego dostępu na co dzień.

Dawno, dawno temu, dokładnie w latach 1967–1999, w Telewizji Polskiej był emitowany cykliczny program – W starym kinie. Prezentowano w nim stare produkcje filmowe. Autorem i prowadzącym był Stanisław Janicki, pan którego jeszcze dzisiaj można obejrzeć prowadzącego program W Iluzjonie nadawany przez Kino Polska. Autor kontynuuje w nim tradycje programu W starym kinie, komentując przedwojenne polskie produkcje filmowe.

Moje wspomnienia sięgają samych początków programu, kiedy to pewnego razu zobaczyłam fragmenty mojego pierwszego w życiu horroru. Był to „Nosferatu – symfonia grozy”, niemiecki film grozy z roku 1922. Oczywiście niemy.

Festiwal odbywa się w Warszawie, dlatego skorzystać mogą tylko nieliczni. My pozostali, możemy zrobić sobie prywatny festiwal przed telewizorem. Naprawdę warto! Ale gdybyście chcieli zobaczyć „Nosferatu – symfonię grozy”, zadbajcie o to, by nie kręcił się w pobliżu żaden dzieciak. Choć tak naprawdę, to dzieciak sprzed 50 lat a dzieciak dzisiejszy to dwa różne światy ….

 

Pola Negri, 1937, Tango Notturno

 

 

Źródło:   https://pl.wikipedia.org;  http://wiekdwudziesty.pl;   https://www.wykop.pl;   https://kuchnia.wp.pl;        

Dodaj komentarz