Inspirujące kobiety, czyli … Pani od 365 obiadów

Sobota, 26 lutego 2022

 

Wojciech Kilar Lucys Party(1).mp3

 

Tłusty czwartek już za nami. Miał to być słodki dzień, święto cukierników… Niestety pozostała sama gorycz. W kolejkach po pączki rozmawiano głównie o ataku Rosji na Ukrainę.

Jutro niedziela. Co przyniesie? Aby tradycji ostatkowej stało się zadość a przy okazji odpędzić niewesołe myśli, proponuję zrobić pączki. Tak – zrobić paczki samemu, według babcinej czy innej dobrej receptury! Wyjdzie o wiele taniej no i smaczniej, bo wiemy z czego je zrobimy i czym nadziejemy. Dla odważnych lub lubiących eksperymentować, mam propozycję – przepis na pączki mający przeszło 160 lat!

„Pół kwartą mleka gorącego zaparzyć pół kwarty mąki i doskonale wyrobić, gdy przestygnie wlać 4 łuty drożdży, rozrobionych w kwaterce zimnego mleka. Gdy to wyrośnie wsypać pół funta cukru, 20 żółtek i 15 całych jaj, dla zapachu trochę gorzkich migdałów i sypać tyle mąki, aby ciasto było wolne. Następnie wyrabiać z godzinę, na wyrobieniu ciasta bowiem zależy dobroć pączków, gdy dostatecznie wyrobione, dodać pół funta masła młodego rozpuszczonego trochę, gdy zaczyna ciasto dobrze podrastać, wyrzucić lekko na stolnice mąką posypaną, rozciągnąć ręką, dobrze nakładać konfiturami, których powinno być wiele i to bez syropu, nie inne niż wiśniowe, malinowe lub marmolada gęsta bardzo, zawijać jak pierogi, szklanką obrzynać, obsypać mąką i układać na sito w ciepłem miejscu; jak dobrze podrosną, wrzucać na gorący szmalec wyrośniętą stroną, w czasie smażenia potrząsać rondlem. Próbować kawałkiem ciasta czy już szmalec gorący, gdyż takowy nigdy się nie zagotuje, choćby się spalił; jeżeli ciasto rzucone rumieni się, to już dobre, jeżeli zaś blade, to jeszcze szmalec nie dosyć gorący. Po wyjęciu natychmiast cukrem obsypać. Smażąc pączki lub faworki na szmalcu, trzeba w gorący wlać kieliszek spirytusu dla usunięcia odoru szmalcu. Na fryturze są najlepsze, lecz mają tę wadę, iż ostudzone, stają się łojowate. Na maśle wyborowem litewskiem klarowanem są wyborne, tak zimne, jak i gorące, lecz bardzo kosztowne i mniej pozorne; najlepiej więc smażyć na połowę w maśle lub szmalcu”.

Autorka – Lucyna Ćwierczakiewiczowa

Gotowanie ostatnio stało się bardzo modne. Gotują wszyscy – od małych dzieci, poprzez polityków i biznesmenów, do gwiazd. Wszystko dzięki popularnym programom kulinarnym, które rozbudzają apetyt i przekonują, że umiejętność gotowania jest czymś niezbędnym.

Ale gotowanie może stać się też drogą do wielkiej popularności. Chyba nie ma w Polsce osoby, która nie słyszałaby o urodzonej w roku 1953 – Magdzie Gessler. Zasłynęła dzięki kontrowersyjnemu programowi „Kuchenne rewolucje”. Jest także jurorką w kulinarnym programie „MasterChef”.

Źródło INSTAGRAM

Dzięki mediom, o jej karierze i życiu wiemy prawie wszystko. Za wizerunkiem słynnej restauratorki i kreatorki smaków stoi dziś potężny zespół profesjonalistów czerpiących garściami z doświadczeń współczesnego świata.

Szał na oglądanie przyrządzania jedzenia na szklanym ekranie zawdzięczamy jednakże żyjącej już w latach 1912-2004 – Julii Child, pierwszej kulinarnej telewizyjnej gwieździe w historii i autorce licznych książek kucharskich. Inspiracją do ich pisania było rosnące w powojennych  Stanach Zjednoczonych zainteresowanie kuchnią francuską. Ta pierwsza i najsłynniejsza to „Mastering the Art of French Cooking”, dwutomowa  książka kucharska, napisana wspólnie z przyjaciółkami Simone Beck i Louisette Bertholle. Sukces pierwszego tomu zaowocował tym, że Julia Child otrzymała swój własny program telewizyjny, The French Chef , jeden z pierwszych programów kulinarnych w amerykańskiej telewizji.

Bardzo wysoka i potężnie zbudowana, uchodziła za mało kobiecą i dlatego nigdy nie aspirowała do miana bogini czy kusicielki kuchni. Amerykanów przekonała, że gotowanie nie jest trudne, dzięki czemu wielu z nich przestało jeść żywność z puszek.

Julia Child | Ira Wyman/Sygma via Getty Images

Julia Child inspirowała nie tylko do gotowania. Zafascynowana nią Julie Powell, stworzyła w 2002 r. blog, na którym opisywała swoje kuchenne perypetie związane z przyrządzaniem potraw z książki Julii (524 „arcydzieła kulinarne” Julii Child w zaledwie 365 dni). Na podstawie losów  Powell w 2009 roku powstał film, „Julie & Julia”, który przybliża nam krwistą postać wielkiej, rubasznej i nieco nieokrzesanej amerykańskiej królowej kuchni.

Na długo zanim w Polsce kulinarne rządy objęła Magda Gessler, w Stanach Zjednoczonych kreatorką smaku, stylu i ikoną idealnej gospodyni była Martha Stewart z domu Kostyra. Ta amerykańska bizneswoman urodzona w 1941 roku, ma polskie korzenie, z których jest dumna. Jej dziadkowie czyli rodzice zarówno matki jak i ojca pochodzili z Polski. Rodzice, mimo polskich nazwisk byli już Amerykanami.

Foto: Getty Images

Pierwsze zawodowe kroki stawiała w modelingu, ale miała spore ambicje i od zawsze pragnęła czegoś więcej. Studiowała chemię, historię sztuki oraz historię architektury, dzięki czemu poszerzyła wiedzę i horyzonty. Próbowała swoich sił również na giełdzie, pracując jako makler giełdowy. Gdy zaczęła prowadzić swoją pierwszą firmę cateringową, poczuła, że kulinaria to jej konik.

Zamiłowanie do gotowania i domowych sprawunków spowodowało, że postanowiła wydać książkę. Jej pierwsza pozycja wydana w 1982 roku, nosząca tytuł „Entertaining„, zawierała tajniki sztuki przyjmowania gości. To właśnie wtedy Martha Stewart wypromowała etos gospodyni domu, zaradności w kuchni i w domowych porządkach. Jej poradnik stał się bestsellerem i wyniósł zwykłe czynności domowe na miarę swego rodzaju sztuki. Później pojawiły się kolejne publikacje, dzięki którym Martha Stewart została autorytetem, osobowością telewizyjną, częstą bywalczynią „śniadaniówek” i ostatecznie dostała własny program. Za wszelką cenę chciała przekazać widzom swoje tradycyjne wartości i podzielić się poradami, które pomogą zaoszczędzić nie tylko czas, ale i pieniądze. Przy tym nie zapominała o swych korzeniach (swego czasu wraz z mamą pokazała Amerykanom, jak przyrządzić gołąbki).

W 2001 roku, nadszedł wielki kryzys w życiu gwiazdy. Została oskarżona o utrudnianie śledztwa w sprawie sprzedaży akcji firmy farmaceutycznej ImClone, za co groziło jej kilka lat więzienia. Ostatecznie skazano ją na pięć miesięcy pozbawienia wolności. Mimo trudności i kryzysu wizerunkowego udało jej się odbudować swoją pozycję, a dziś pozostaje jedną z najbardziej wpływowych Amerykanek na świecie. Mimo wielu krytyków i przeciwników, jednego na pewno nie można jej odmówić – zbudowała imperium, które osiąga wielkie sukcesy na każdym polu. Ponadto wypromowała modę na zadbany dom oraz gotowanie z uczuciem. Dziś prowadzi także bloga, na którym dzieli się swoim prywatnym życiem i wrzuca zdjęcia swojej przepięknej, 60-hektarowej farmy niedaleko Nowego Jorku, gdzie hoduje kury, konie i osły. Udziela się też charytatywnie – finansuje domy opieki i schroniska dla zwierząt.

Dziś Martha Stewart ma 80 lat i na swoim koncie prawie 80 książek, które dla wielu fanów są niczym biblia, ucząca ich zasad życia codziennego. Obiecuje, że ma jeszcze wiele do przekazania młodszym pokoleniom i nie zamierza zwalniać tempa.

Jednak najstarszą specjalistką w tematyce lifestyle i housekeeping a przy okazji działalności charytatywnej, okazuje się być (ciągle mało znana nawet w Polsce) – „Pani od 365 obiadów”Lucyna Ćwierczakiewiczowa (1826-1901). Historia jej życia uzmysławia nam, że była pierwszą influencerką na długo przedtem, zanim stało się to modne.

Miała zaledwie półtora metra wzrostu, barokowe kształty i niemałą nadwagę, ale była prawdziwą kobietą renesansu. Choć fizycznie stanowiła przeciwieństwo urodzonej niemal sto lat później – Julii Child, to sposób bycia, niezwykła charyzma i bezpośredniość z pewnością łączyły dwie słynne kucharki. Obie miały też podobny plan na przyszłość: być dobrą żoną i matką, pomagać innym, uczyć się i wieść życie nowoczesnej pani domu.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa pochodziła z rodziny von Bachmanów, znanej w Warszawie z niepospolitej ekstrawagancji. Ojciec Fryderyk Bachman był radcą prawnym w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu a matka Henrietta – panią domu. Starsze rodzeństwo to siostra Konstancja o której życiu Lucyna nie wspominała i brat Karol. Karol Bachman posiadał porządne wykształcenie prawnicze, w latach 1842—1849 publikował szereg artykułów na temat prawodawstwa europejskiego. Ale według plotki – za kołnierz nie wylewał i od domów publicznych nie stronił. Z niewiadomych przyczyn popełnił samobójstwo. Ojciec Lucyny zmarł, gdy miała zaledwie 6 lat. Rodzina za jego zasługi dostała tytuł szlachecki, zaś matka ponownie wyszła za mąż. Lucyna odebrała do­mowe wykształcenie, które po latach krytykowała jako niby-edukację. Wspominała, że lekcje francuskiego były ważniejsze niż literatura lub historia polska, że uczyła się malo­wać, grać na fortepianie i śpiewać arie nie znając solfeżu. Wieczorami, przy blasku świec czytano romanse. Przez całe życie będzie uważała to za zmarnowany czas.

Lucyna von Bachman, primo voto Staszewska, secundo Ćwierczakiewiczowa

W wieku 18 lat wyszła za mąż. Niedobrane małżeństwo zaaranżowane przez obie rodziny (ojciec pana młodego miał wysoki dług u ojczyma Lucyny) było porażką. Mąż Feliks Staszewski, obywatel ziemski, wywiózł ją na wieś do majątku pod Pułtuskiem. Tam musiała być gospodynią. Ale interesowało ją wszystko! Ogrody dworskie pełne warzyw, sady z soczystymi owocami, świeże mięso z własnego gospodarstwa i dostęp do dziczyzny. Bacznie obserwowała życie sąsiadów i pilnie notowała wszystko, czego była świadkiem. Fascynowały ją skrupulatnie prowadzone zeszyty wydatków, szczegółowe dyspozycje wydawane służbie i przekazywane z pokolenia na pokolenie sprawdzone sposoby i przepisy. Poznała realia życia wiejskiego, kołtuny na niemytych głowach, wszechobecny brud i brak higieny, które prowadziły do chorób. Zaobserwowała tradycje ziemiańskie możliwe do wdrożenia w miejskich gospodarstwach domowych, jak np. szczegółowe prowadzenie buchalterii.

Na polu gospodarczym młoda pani Staszewska radziła sobie doskonale, jednak jej małżeństwo zaczęło się rozsypywać. Mąż coraz mniej czasu spędzał w domu, ciągle jeżdżąc do Warszawy w „interesach”. Po pewnym czasie zaczął okazywać jej całkowite lekceważenie i bez skrępowania zdradzać. Lucyna zachodzi w ciążę, która na moment daje jej nadzieję na odbudowę związku. Niestety traci dziecko i wszelkie złudzenia. Pasmo nieustannych kłótni popycha ją do niełatwej przecież w tej epoce, decyzji o rozwodzie. Zamiar ten urzeczywistnia.

Kobiety w jej czasach nie miały wielu praw. W Polsce panowało wtedy prawo oparte na kodeksie napoleońskim, które głosiło „wieczystą niepełnoletniość kobiety”, a praktycznie – jej ubezwłasnowolnienie. Bez zgody ojca, a potem męża, kobieta nie mogła przyjąć spadku, uczyć się ani pracować zarobkowo, nie ona też decydowała o losach dzieci, które ojciec miał prawo bez jej zgody oddać do adopcji. A Lucyna nadała je sobie sama. Także prawo do marzeń i ich realizacji.

Rozwódka w kręgach mieszczańskich była traktowana jak ladacznica, więc rozwód (i to w wieku 22 lat) w zaścianku, jakim była carska Warszawa mógł znaczyć dla Lucyny koniec świata i całkowite wykluczenie społeczne. Wolała jednak narazić się na społeczny ostracyzm, niż żyć w małżeństwie, które ją unieszczęśliwia. No i nie zamierzała rezygnować z życia na swoich zasadach i z osobistego szczęścia. Uważała, że opatrzność obdarzyła ją mądrością i nadzieją, więc obdarzy też obfitością i miłością. Podjęła najlepsze dla siebie decyzje, nie uginając się pod pręgierzem panującej wszędzie dulszczyzny. Wymagało to jednak wielkiej odwagi i hartu ducha.

Mając 25 lat poślubiła inżyniera Stani­sława Cwierczakiewicza, pracownika biura paszportowego w Warszawie. Razem stworzyli dobre małżeństwo, które dawało obojgu wytchnienie, spokój i bezpieczeństwo. On mówił do niej „Lusiu” i był raczej małomówny, ona do niego „gołąbku” i przyrządzała mu ulubione przysmaki. Gotowanie było nie tylko jej pasją ale sposobem na okazanie miłości, namiętności, przyjaźni. Staś-gołąbek był przez nią rozpieszczany kulinarnie na tysiące sposobów. Ponieważ lubił jadać prosto, świeżo i kochał jarzyny, dlatego jego zasługą stała się ta nowa, odchudzona, uproszczona i „uwarzywniona” kuchnia Lucyny – kuchnia z odrobiną “francuskiej lekkości i kunsztu”.

Ćwierczakiewiczowa uwielbiała życie towarzyskie – bywali z mężem na balach, przyjęciach, wystawach i przedstawieniach. Lubiano jej bezpośredniość, ale wzbudzała też sporo obaw, bo język miała cięty. Lucyna uważała bezpośredniość i szczerość za jedną z cnót głównych, choć mąż ostrzegał, że nie wszyscy się z nią w tym względzie zgadzają. Stanisław był mężczyzną łagodnym, kochającym i potrafiącym tonować wiele ekstrawagancji żony. Tłumaczył jej, że nie można ludziom wygarniać wszystkiego prosto w oczy. Że jej popisowe numery – jak na przykład wypisywanie swojego „autografu” na zakurzonych meblach czy fortepianie i dopytywanie potem pani domu, czy ów podpis widziała – nie są godne pochwały. Że swoją bezkompromisową szczerością, ale i złośliwością, narobi sobie wrogów.

Marta Sztokfisz: „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018

Nie posiadając własnych dzieci, Ćwierczakiewiczowie przyjęli na wychowanie dziewczynkę-sierotę. Tosia, mimo, że niczego jej nie brakowało, nie miała łatwego życia. Otrzymała jednak staranne wykształcenie. Gdy przyszedł czas na jej zamążpójście, Lucyna zaczęła bardzo aktywnie szukać odpowiedniego kawalera, nawet nie zamierzając brać pod uwagę zdania córki. Całe szczęście, że serce obydwu pań podbił ten sam mężczyzna i w 1880 roku Tosia została wydana za mąż. Po wielu latach, tuż przed śmiercią, Teodozja de domo Ćwierczakiewiczówna, po mężu Wasilewska (z którym nawiasem mówiąc przeżyła wiele szczęśliwych lat), będzie wspominać, że despotyczna królowa kuchni dawała jej się we znaki niemal w każdym aspekcie egzystencji. Dwa lata później, w roku 1882, Lucyna owdowiała. Był to dla niej wielki cios. Została sama – bez córki i bez tak bardzo oddanego jej męża i przyjaciela.

Z miłości do sztuki, kulinariów i bywania na salonach, dla najciekawszych przedstawicieli ówczesnego warszawskiego towarzystwa zaczęła organizować obiady czwartkowe. Pomysł ten zaczerpnęła prawdopodobnie z odbywających się w minionym wieku spotkań intelektualistów polskich, tzw. Obiadów czwartkowych powstałych z inicjatywy Adama Czartoryskiego i organizowanych przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, na wzór paryskich salonów literackich. Cały świat bywał u pani Lucyny, lękając się obrazić ją od­mową.

Odbywały się o godzinie czternastej, w apartamencie pani Lucyny przy ulicy Królewskiej 3. Z nie znoszącą sprzeciwów gościnnością podejmowała świat artystyczny, literacki i dziennikarski. Przyjęcia za sprawą znakomitych gości zamieniały się w mu­zyczne recitale, zdobione deklamacjami i wokalnymi popisami. Rej wo­dziła gospodyni, to prowadząc ożywioną gawędę, okraszoną jowialnym humorem, to znów zasiadając do swego ulubionego wista. W salonie pani Lucyny z pewnością się nie nudzono. Serwowano tam smakołyki autorstwa ogólnokrajowej wyroczni kulinarnej, pyszne ciasta i słynące z niepospolitego smaku nalewki, przyprawione dodatkowo porcją literatury, muzyki i anegdot. Gromadziła wokół siebie elity, sama będąc niekiedy oceniana jako osoba o manierach kucharki. Toteż z czasem zwiększał się zastęp adwersarzy urażonych nadmiarem weredyzmu, oburzonych natarczywością, zgorszonych rubasznym humorem gospodyni.

Portret autorki w wydaniu „365 obiadów” z 1894 roku

Pracę, porządek i oszczędność bez skąpstwa uznawała za trzy filary rozsądnego gospodarstwa. Należała ona bowiem do zboru ewangelicko-reformowanego, niewielkiego wówczas w Królestwie skupiska wyznawców do­ktryny Jana Kalwina, teologa aktywności, zaradności, oszczędności i pracowitości jako świadectw łaski Bożej. Zgodnie z kalwińskim wychowaniem, uważała, że radzenie sobie w życiu – osobisty dobrobyt, to najlepsze możliwe rozwiązanie, które nie tylko pozwala na godne życie, ale umożliwia wspieranie innych ludzi, całych społeczności, wreszcie Polski… i ona robiła to przez całe swoje dorosłe życie.

Niezwykły temperament ujawniała Ćwierczakiewiczowa w życiu to­warzyskim XIX wiecznej Warszawy. Uczestniczyła w ważniejszych wydarzeniach, sama organizowała wiele akcji, zapisując się szczególnie chlubnie w działalności opiekuńczej. Wspierała ubogich, łożyła niemałe sumy na rzecz bezdom­nych, obdarzała datkami pozostających w niedostatku. Urządzała bez­płatne obiady dla gromady małych druciarzy, udzielała rzeczowej pomo­cy najbiedniejszym, upośledzonym i wykolejonym. Wrażliwa na krzywdę ludzką, apelowała w prasie o zbiórki na rzecz najuboższych. Brała udział w stowarzyszeniu dam zajmujących się rozdawaniem odzieży, wskazywała w prasie na otchłanie nędzy i równie wielką obojętność spo­łeczeństwa.

fot. Tygodnik Illustrowany. 1901 nr 10, s. 184

Pierwszą książkę, Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapisów spiżarnianych oraz pieczenia ciast, wydała w 1858 roku, za pożyczone pieniądze. Można w niej było znaleźć przepisy na 48 typów konfitur, w tym z sałaty (!), nic więc dziwnego, że nakład szybko się rozszedł. W roku 1860 wydrukowała własnym sumptem, w nakładzie 2 tys. egzempla­rzy, 365 obiadów za pięć złotych. Kariera nabiera rozpędu, nie mijają trzy lata, a w Warszawie każdy już wie, kim jest Lucyna Ćwierczakiewiczowa. 

W latach następnych opublikowała dalsze pozycje, w tym Poradnik porządku i różnych nowości gospodar­czych (1876), Naukę robienia kwiatów bez pomocy nauczyciela (1879), Podarunek ślubny, kurs gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla ko­biet (1885), Cokolwiek chcesz czyścić, czyli porządki domowe (1887).

W roku 1875, jeszcze przed wydaniem „Poradnika porządku i różnych nowości gospodar­czych”, realizuje kolejny pomysł: „Kalendarz. Kolęda dla gospodyń” Każdy rocznik, w przystępnej cenie 50 kopiejek, składał się z czterech działów: kalendarzowego, informacyj­nego (spisy lekarzy, adresy szpitali i pierwszorzędnych hoteli, ta­bele opłat pocztowych i kolejowych, spisy jarmarków w poszczególnych guberniach), gospodarskiego (dotyczył prowadzenia kuchni domowej, ogrodnictwa, hodowli, zawierał także wiadomości z zakresu higieny) i literackiego, gdzie publikowała swoje Pogawędki gospodarcze” mówiące o hodowli drobiu, pra­niu w nafcie, soleniu masła i smażeniu owoców, robieniu pudru ryżowego, trufli, zabijaniu wieprzy, przyrządzaniu kiełbas i korzystaniu z wód kolońskich. Wykładała swoistą filozofię, streszczającą się w kilku elementarnych zasadach — rannym wstawaniu, skrupu­latnej oszczędności, równowadze w wydatkach i stałym bilansowaniu domowego budżetu, pracowitości, dobrej organizacji pracy, doglądaniu służby, zachowaniu gruntownego ładu w domu czy drobiazgowemu plano­waniu zajęć gospodarskich.

Reklama książek Lucyny Ćwierczakiewiczowej (domena publiczna)

Wydając Kalendarz, posiłkowała się artykułami lekarzy i specjalistów z różnych dziedzin. Warszawa w latach 80. XIX wieku licząca prawie 400 tys mieszkańców, miała tylko 58 lekarzy. Czytając jej kalendarze można się było leczyć samemu. Podane tam było krok po kroku, co robić zapadając na taką czy inną (nie wymagającą operacji) chorobę, jak ją leczyć domowymi sposobami i w jaki sposób zabiegać chorobom. To był poradnik zdrowia, higieny, manier, urządzania mieszkania. Nie poprzestawała na kulinarnych osiągnięciach. Doradzała swoim czytelniczkom jak dbać o dom, jak sprzątać, wywabiać plamy, czyścić przypalone garnki, jak racjonalnie prać i robić świąteczne porządki. Radziła nawet jak założyć hodowlę pieczarek czy jedwabników. Nie tylko radziła ale prowadziła, gdzie te kokony jedwabników sprzedać. Pisała z myślą nie o kobietach, które miały łatwe życie przy bogatym mężu, tylko dla takich, które musiały same walczyć o swój byt, a nie chciały być prostytutkami lądującymi z nędzy na ulicy. Podawała im też sposoby, jakimi mogą zdobyć finansową niezależność. Lucyna zajmowała się więc kulinarnym, mentalnym i zdrowotnym dobrostanem kobiety.

Na wydawanych przez siebie książkach zarobiła krocie. Ale pracowała jak tytan, całe życie wstając o 6 rano. Po każdym wydaniu nie osiadała na laurach, tylko – wzorem najlepiej prosperujących obecnie firm i skutecznego marketingu – nieustannie zbierała informacje zwrotne. Otwarta na krytykę i sugestie, ciągle doskonaliła swe dzieła, wprowadzając poprawki, poszerzając, uzupełniając… I wszystko samodzielnie. Niesamowita kobieta!

Nadsyłane corocznie Bolesławowi Pru­sowi Kolędy… zaopatrywała w… łapówki! —słoik marynat, butelkę likieru czy konfiturę. Zniewolony prezentami pi­sarz skrupulatnie odnotowywał w felietonach nowe publikacje autorki, dzieląc się z czytelnikami serdecznymi, acz podszytymi ironią ciekawymi uwagami. I tak felietony Prusa pozyskiwały nowych czytelników wydawnictwom pani Lucyny. Widzimy więc, że wydawczyni Kolęd należała nie tylko do najpoczyt­niejszych autorów, a również prekursorów pomysłowej autoreklamy.

Naj­większym powodzeniem cieszyły się jednak jej wczesne wydawnictwa. Książka „Jedyne praktyczne przepisy…. do końca wieku doczekała się dziewięciu wydań i była tylko preludium do hitu wszech czasów – 365 Obiadów za 5 zł, wznawianych do 1897 r. siedemnaście razy. 365 obiadów, uznane za absolutny niezbędnik każdej gospodyni, należało do bestsellerów ówczesnego rynku wydawniczego. Już w rok po pierwszym wydaniu 365 Obiadów stała się prawdziwą gwiazdą. Dzięki niespotykanym w warunkach polskich nakładom, Ćwierczakiewiczowa należała do najpoczytniejszych autorów. Lubiła podkreślać swą wyjątko­ pozycję wśród ludzi pióra, skromnie dodając, „Tylko Sienkiewicz i Ćwierczakiewiczowa rozchodzą się w takiej ilości egzemplarzy, a spot­kać ich można w kuchni i w salonie”. Nie kryła się za tym wyłącznie próżność, ale i świadomość własnej wartości wsparta niebagatelnymi do­chodami. Śledziły ją kroniki towarzyskie i oczy przechodniów, plotkowano, zapraszano, komentowano szeroko jej osobę. Nawet Bolesław Prus pisał w gazecie, że: „do zawarcia małżeństwa niezbędne są trzy warunki: pełnoletniość obojga, ich wolna, nieprzymuszona wola oraz 365 Obiadów… Ćwierczakiewiczowej!”.

 Strona tytułowa pierwszego wydania książki „365 obiadów za 5 złotych”  Lucyny Ćwierczakiewiczowej z roku 1860 (domena publiczna)

Autorka Obiadów potrafiła dbać o własne interesy. Redakcje pism warszawskich prosiła o zareklamo­wanie kolejnych wydań jej książek a przychylność innych pozyskiwała bar­dziej wyrafinowanymi zabiegami. Gdy wydała trzynastą edycję Obiadów, poinformowała, że za swoje książki gospodarskie wzięła dotychczas 84 tys. rubli, czyli równowartość jakichś czterech, całkiem przyzwoitych, majątków ziemskich. I jeszcze kazała dziennikarzowi „Tygodnika Powszechnego” rozgłosić tę informację. Z racji rozejścia się 70 000 egzemplarzy Obiadów, Bolesław Prus ułożył na cześć autorki nieco ironiczny (ale jednak!) „poemat”: O czym u nas nie marzył Mickiewicz, to zdobyła pani Ćwierczakiewicz”.

Autorka proponowała czytelniczkom nie tylko przepisy, ale styl życia, w którym dbanie o dom i kuchnię traktowane było jako zajęcie szlachetne, godne wysiłku, wymagające planowania a także talentu. „Kucharka to artystka, scjentystka i pragmatyk jednocześnie, zatem osoba o szerokich horyzontach: widzi ona świat nie z perspektywy kuchni, lecz kuchnię z perspektywy świata” – pisała.

Dlaczego jeszcze ta książka była tak niezwykła? Doskonały był jej układ – obiady wymyślone były na każdy kalendarzowy dzień roku i przystosowane do dostępnych podówczas produktów. Tak skalkulowane, by zawsze mieściły się w kwocie 5 zł,  a tyle zarabiał w ciągu dnia robotnik, czyli za dniówkę można było ugotować wykwintny obiad bazujący na najtańszych i najłatwiej dostępnych w danym okresie produktach. Nie trzeba było myśleć tylko posłać kucharkę na zakupy z listą składników. Ograniczenie „budżetu obiadowego” do 5 zł wskazywało, że Ćwierczakiewiczowa adresowała swoje porady do kształtującej się w Polsce klasy średniej.

Pływające w maśle, śmietanie, cukrze i przyprawach desery, na dodatek autorsko zmodyfikowane pod kątem obróbki, były podobno przepyszne. Do tego stopnia, że słynna cukiernia Lukullus chwaliła się, że sprzedaje strudle „według przepisu samej Ćwierczakiewiczowej”, a o genialności jej dań plotkowała cała Warszawa. I nie tylko. 365 Obiadów wydano w Londynie i Petersburgu.

Zdjęcie opublikowane w czasopiśmie „Biesiada Literacka”(domena publiczna)

Równana z największymi postaciami epoki, taką prowadziła listowną konwersację: – „…Czymże są moje muzyczne sukcesy wobec sławy Pani? Iluż to mężów, których żony dzięki Pani znają się na kuchni, błogosławi i po wsze czasy błogosławić będzie działalność Pani kiedy już moja muzyka przebrzmi?” – pisał w liście do Ćwierczakiewiczowej słynny wirtuoz fortepianu Ignacy Jan Paderewski. – „Ktoś powiedział, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Do tego zdania zastosowałam moją działalność, ty zaś, Mistrzu, grą i twórczością swoją trafiasz do dusz i serc wszystkich ludzi. Mamy więc oboje pewne, choć różne zasługi…”- odpowiedziała.

„Kobieta z gatunku tych, którym ojcowie nasi dali miano herod-baba. Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardła brać albo im oczy wydzierać. W biały dzień i na ulicy wyłajać bliźniego może ona tak dobrze, jak przełknąć ostrygę” – napisała Eliza Orzeszkowa. A jednak Orzeszkowa, choć dostrzegała wady Ćwierczakiewiczowej, doceniała swoją oponentkę jako kobietę samodzielną, której udało się zrobić oszałamiającą karierę w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Niektórzy ją podziwiali, inni bali się jej jak ognia, bo znana była z ostrego języka i bezczelności. W teatrze siadała obowiązkowo w pierwszym rzędzie i zajadając się czekoladkami głośno komentowała kiepską grę aktorów. Żadna handlarka i żaden fiakier nie mieli szans w starciu z Ćwierczakiewiczową zwykłą wykłócać się o każdą kopiejkę. O ile jej brata Karola nazywano salonowcem, o tyle ją określano często mianem prostackiej przekupki. Sukcesy, bezpośredni sposób bycia oraz cięty język nie zjednywały jej przyjaciół a otyła sylwetka Lucyny była ulubionym tematem karykatur i żartów.

„Lucyna Cwierczakiewiczowa Pani od obiadów. 365 obiadów za 5 zł” Marta Sztokfisz Wielcy Polacy dobre książki biograf

Lu­cy­na Ćwier­cza­kie­wi­czo­wa by­ła zwo­len­nicz­ką eman­cy­pa­cji. Pro­pa­go­wa­ła pra­cę za­wo­do­wą ko­biet jako źródła samodzielności finansowej. Opowiadała się za prawem kobiet do kształcenia, ponie­waż „tyl­ko ko­bieta in­teligent­na i wy­kształ­co­na zdol­na jest rzą­dzić do­mem z ko­rzy­ścią dla ro­dzi­ny”. Zrewolucjonizowała więc myślenie o prowadzeniu domu.

Ze swoim nastawieniem do życia i charakterem, wyprzedzała epokę. Nie mogąc podjąć stosownej edukacji, a mając umysł otwarty i żywy, uczyła się sama. Wszędzie gdzie się da. Zaglądała ludziom do garnków, spisywała przepisy i testowała, testowała, testowała. Dużo czytała – książki po polsku, francusku, niemiecku. Spraszała gości, którzy zwabieni jej kuchnią, chętnie wpadali, a ona wyciągała od nich wszelką wiedzę o świecie. Otaczała się mądrymi, wykształconymi ludźmi którzy otwierali jej oczy i umysł. Mówiła:  „Każdy, nawet ubogi, powinien mieć w domu chociaż jedną książką, a tą książką powinna być „Encyklopedia zdrowia i zdrowego trybu życia„. Edukowała „ciemne” społeczeństwo. Ponieważ Warszawa była nieskanalizowana, kobiety nosząc długie suknie wnosiły do domów bakterie. Kazała te kreacje natychmiast zdejmować, bo inaczej narażą rodzinę na chorobę. Sławiła wodolecznictwo (poprzez wody picie i częste kąpiele), nawoływała do ruszania się, dbania o zęby, częstego prania bielizny i pościeli. Powtarzała, że czystość i higiena to sprawy najważniejsze w każdej gałęzi gospodarstwa domowego. Krótko mówiąc – jak na XIX wiek upowszechniała zagadnienia kompletnie rewolucyjne.

Oprócz książek, przez kilka dekad pisywała felietony do gazet, jeździła z wykładami, wygrywała medale na targach kulinarnych (zdobyła ich aż 5) i sama w nich jurorowała, a także założyła u siebie w domu dobrze prosperującą szkółkę gotowania. No i zajmowała się doradztwem w szeroko pojętym „życiu domowym”, gdzie gotowanie było tylko jednym z elementów.

Aktywność pani Lucyny była imponująca. Przez 29 lat (1865-1894), redagowała w „Bluszczu” „Przegląd Mód”, za modowy wzór stawiając czytelniczkom paryżanki i ich umiar. Co tydzień opisywała najnowsze kreacje, zamieszczała przepisy i porady kulinarne oraz wskazówki prowadzenia gospodarstwa domowego. W dziale porad gospodarskich i kulinarnych systematycznie donosiła o nowościach gospodarstwa domo­wego. Zachęcała do mechanizacji prac kuchennych, reklamowała nowe urządzenia gospodarskie, od filtrów wodnych po pneumatyczne maszyny pralnicze. Jako jedna z pierwszych gospodyń warszawskich zaprowadziła w domu gaz i w pełnych zachwytu słowach powracała kilkakrotnie do pożytków z nowego urządzenia.

Niestety, „Bluszcz” nie wykorzystał przykładu Lucyny Ćwierczakiewiczowej we własnej publicystyce na temat usamo­dzielnienia kobiety. Jej ekspansywna osobowość wyłamywała się z dość ciasnych ram pisma, z którego emanował wzór aktywnej, lecz nad wyraz skromnej niewiasty. A skromności pani Lucyna nie zaliczała do cnót godnych naśladowania. Jej pewność siebie, ostentacja w samochwaleniu, autoafirmacja czy brak pokory, kolidowały z wzorcem osobowym pisma. Uosabiała postać kobiety przedsiębiorczej, która osią­ga sukces i dostatek własną pracą. Była swoistym symbolem mieszczań­skiej emancypacji. I to emancypacji poprzez i dzięki pracy. Jednak pozytywistyczna publicystyka prasowa nie potrafiła spożytkować jej przykładu we własnych celach programowych.

Po odejściu z „Bluszczu” współpracowała z „Tygodnikiem Mód”, w któ­rym kierowała skromną objętościowo rubryką „Wskazówek i rad kuli­narnych”. „Wskazówki…” publikowała w wielu periodykach, z „Kurierem Warszawskim” na czele. Do tygodników warszawskich nadsyłała smakowite, pełne werwy, plotkarskie korespondencje z podróży do miejscowości kuracyj­nych – Iwonicza, Szczawnicy, Zakopanego. 

źródło: pinterest

U schyłku życia los przestaje Lucynie sprzyjać. Odwraca się od niej nawet Prus, jej wielki sojusznik, odwracają się też intelektualiści epoki, którzy dotychczas rozkoszowali się wydawanymi przez Ćwierczakiewiczową czwartkowymi obiadami. Bledną patriotyczne zasługi i występy krewkiej innowatorki – jak ten, gdy duchownego katolickiego, arcybiskupa Felińskiego, nawołującego do lojalności wobec cara, przeklęła publicznie do trzeciego pokolenia.

Kiedy zabrakło Stasia-gołąbka, który posiadał umiejętność wyciszania Lucyny, takie cechy jak wspomniana wcześniej bezkompromisowa szczerość, ale i złośliwość, doprowadziły do poważnego kryzysu w życiu Ćwierczakiewiczowej.

W „Kolędzie” na rok 1899 opublikowała tekst pt. „Sylwetki moich panien do towarzystwa”, opisując ponad 30 dziewcząt, które przez 16 lat kolejno zatrudniała, aby wypełnić samotność po śmierci męża. Ćwierczakiewiczowa nie bawiła się w omówienia – pisała o braku wykształcenia dziewcząt i ich głupocie, wytykała niechlujstwo, niezdarność, a nawet nieuczciwość. Kreśląc ich obraz, Ćwierczakiewiczowa odmalowała przede wszystkim własny, nieszczególnie sympatyczny portret.

Karykatura Ćwierczakiewiczowej jaka ukazała się w czasopiśmie satyrycznym „Mucha” w 1899 roku, gdy prasa zaczęła kamienować kucharkę za tekst o pannach do towarzystwa (fot. domena publiczna)

Opinia publiczna stanęła po stronie wyszydzonych dziewcząt, wobec pani Lucyny używano słowa „paszkwilantka”, a znajomi i przyjaciele nie stanęli w jej obronie. Prasa publikowała słowne i rysunkowe karykatury Lucyny i wypomina jej wszystko: zarobki, reklamy, niewyparzony język, niepotrzebną szczerość, wyśmiewanie wad innych. Nawet Prus w „Kurierze Codziennym” napisał, że Ćwierczakiewiczowa jest wścibską ekscentryczką, która szpieguje, podpatruje, a potem opisuje „z bardzo niewłaściwymi uwagami”.

Ćwierczakiewiczowa przeżyła to bardzo mocno i wycofała się z życia publicznego. Zawiesiła wydawanie „Kolędy”, zrezygnowała ze współpracy z prasą. W 1901 r. zachorowała na zapalenie płuc i po dziesięciodniowej chorobie, w lutym 1901 zmarła. Jeszcze przed śmiercią miała pomysł na nowy biznes – chciała otworzyć manufakturę suszu owocowego. Pochowano ją skromnie i bez ponoszenia wielkich kosztów, zgodnie z jej ostatnią wolą. Została pochowana na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w Warszawie.

Z czasem zapomniano o jej ekstrawagancjach i towarzyskich skandalach. Pozostała w pamięci jako autorka książek gospodarczych i kucharskich, z których 365 obiadów zdobyło niegdyś miano swoistej biblii sztuki kulinarnej. Pozostawiła po sobie nie tylko dzieła z zakresu gotowania i prowadzenia domu, ale także legendę kobiety odważnej, samodzielnej, pracowitej, mającej nieposkromiony apetyt na życie i zamiłowanie do łamania konwenansów.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Kim byłaby dzisiaj ze swoją wiedzą, ze swym umysłem, ze swoją energią?  Czy byłaby celebrytką która otwierałaby swoje restauracje, pisała książki poradnicze, bywała na salonach i dawała się fotografować w różnych ekscentrycznych strojach?  Najprawdopodobniej byłaby jedną z najbardziej znanych Polek, bez względu na to czym by się zajęła. Na pewno zajęcia te byłoby powiązane z działalnością społeczną. Z przekonaniem, że i dzisiaj trzeba kobietom pomagać.

 

 

Źródło:     Książka Marty Sztokfisz „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia”;       https://pl.wikipedia.org;     https://jasnapolska.pl;     https://dzieje.pl;    Książka Marty Sztokfisz „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia”;     https://bazhum.muzhp.pl;     https://kultura.onet.pl;     Wikimedia Commons;

Przepis na pączki – https://polskatimes.pl/paczki-stary-przepis-cwierczakiewiczowej-takie-paczki-smazyly-nasze-babcie-na-tlusty-czwartek/ar/c17-16008677

Dodaj komentarz